Marvel Universe: The Avengers PBF
 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Kalifornijski fragment drogi 66

Go down 
3 posters
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Pią Lis 20, 2020 10:12 am

Kalifornijski fragment drogi 66 Theroute66
Kalifornijski fragment drogi 66 Hackberry-900px
Kalifornijski fragment drogi 66 Route-66-amboy-california-usa-183464788-57f5986c3df78c690f4f5764-b8bdd55f89434307bc7ab913ee10cd88

Droga 66, zwana również "Drogą Matką", ciągnie się przez sporą część Stanów Zjednoczonych, łącząc bezpośrednio Los Angeles z Chicago. Niegdyś miała ogromne znaczenie komunikacyjne w USA, dziś jednak została wykluczona z użytkowania logistycznego i uzyskała status symbolu narodowego oraz atrakcji turystycznej.

Do ciekawszych atrakcji czekających na podróżujących na kalifornijskim odcinku należą:
- charakterystyczny krajobraz suchych pustkowi
- opuszczone miasteczka
- uśpiony pustynny wulkan, Amboy Crater
- stalowy most nad Mojave
- tajemnicza mozaika ciągnąca się na mile wzdłuż trasy, ułożona z kamieni niespotykanych w tym regionie.


Ostatnio zmieniony przez Norbert Ronae dnia Pon Lis 23, 2020 12:21 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Pią Lis 20, 2020 10:13 am

Wszystko wskazywało na to że życie Norberta Ronae nareszcie wychodziło na prostą. Minęło kilka miesięcy od serii niefortunnych zdarzeń, podczas której kilkukrotnie nieomal nie stracił życia, oraz resztek stabilności psychicznej. Świadome pchanie się w paszczę niebezpieczeństwa to jedno, ale walka o życie z mrocznymi bytami żywiącymi się ludzkimi duszami to drugie. Zastanawiał się co się stało z tymi cudownymi dziećmi, które pomagały mu w tamtym czasie. (To on pomagał im. Szczątkowo) Złożył obietnicę, że powstrzyma dziennikarską wścibskość i nie piśnie słowem o tym że w ogóle je spotkał. Czy na pewno w ogóle je spotkał? Ciężko odpowiedzieć na sto procent.
W każdym razie ostatnia długa sprawa, podczas której udało mu się wyciągnąć brudy na głowy rosyjskiej mafii tak wielkie, że nawet ich tłuści prawnicy nie dali rady ich wybronić, przysporzyła mu dużego rozgłosu. Z perspektywy czasu dziwił się że w ogóle się za nią zabrał. Temat leżał dość daleko od jego specjalizacji, czyli korenspondencji wojennej i tematów nadludzi. Czuł jednak poczucie dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku. Sprawcy mieli na koncie wiele morderstw, handel bronią, narkotykami i inne zbrodnie. Choć Norbert nie wątpił że powstała w ten sposób pustka władzy półświatka niedługo się wypełni, to Nowy Jork zasługiwał na odrobinę wytchnienia. A sam Norbert zasługiwał na niemałą rekompensatę pieniężną i pierwsze strony gazet.
Tym razem JJJ wysłał go jednak do korzeni. Naoczni świadkowie i monitoring miejski w Los Angeles trafili na ślady nowej grupy superludzi, która widocznie składała się wyłącznie z dzieci. Do tej pory LA jakimś cudem sprawnie unikała tematu superbohaterskich historii, tak więc pojawienie się dzieciaków zrobiło burzę w tabloidach. Nikt jednak nie trafił jeszcze na ich siedzibę, ani nie poznał dokładnego składu ich drużyny, o ile taka w ogóle istniała. Zadaniem Norberta było być jak zwykle pierwszym, który to zrobi. Oczywiście dziennikarz wyruszył przy pierwszej nadającej się okoliczności.
Przelot zarezerwowany miał do Las Vegas, bo przy okazji miał za zadanie obskoczyć z wywiadami kilkoro miejscowych osobistości. Uwinął się z tym jednak tak szybko jak mógł, bo nigdy nie przykładał wielkiej wagi to „życia sławnych ludzi”. Potem wynajął już tylko samochód i ruszył w dalszą trasę ku swojemu celowi.
Wyprzedzał swój terminarz, więc zaplanował coś, na co od dawna miał niemałą ochotę. Na pierwszej stacji benzynowej kupił największe okulary przeciwsłoneczne jakie znalazł na wystawie, a przy następnej okazji zjechał z głównej drogi międzymiastowej, żeby resztę drogi przebyć krajobrazową 66.
Ah, droga 66. Francja miała Wieżę Eifla, Australia miała Ayers Rock, Anglia miała Big Bena, a Stany Zjednoczone miały drogę ciągnącą się dwa i pół tysiąca mil przez pustkowia. Ta droga była jednak czymś więcej niż tylko asfaltem położonym w poprzek całych USA. Oczywiście Ameryka obfitowała w symbole. Szczerze mówiąc była kotłem kulturowym tak wielkim, że ciężko było nie rzucić kamieniem żeby nie trafić w jakiś symbol. Ale zdaniem Norberta żaden z nich nie był tak prawdziwy. Były sztucznymi tworami, postawionymi przez człowieka (lub kosmitów) w celu upamiętnienia czegoś. Droga 66, matka dróg, nie była monumentem historii. Była samą historią tego kraju i wszystkiego co zdawał się u swego rozwoju sobą reprezentować. Jadąc wijącymi się kilometrami Norbert zastanawiał się czym właściwie był amerykański sen i czy on sam był jego częścią. Tak na prawdę stany nie obiecywały łatwego zarobku. Obiecywały uczciwy zarobek, tym którzy uczciwie po niego sięgną. Jego dziadkowie przenieśli się do Nowego Jorku podczas wojny zaczynając praktycznie z gołymi rękami i bagażami najpotrzebniejszych rzeczy. Choć Norbert był teraz stuprocentowym nowojorczykiem, to nie mógł zaprzeczyć, że miejsce gdzie się teraz znajduje zawdzięcza właśnie amerykańskiemu snowi. Pokonując kolejne mile popijał kawę i starał się poczuć o tysiącach ludzi szukających lepszego miejsca w ubiegłym stuleciu. Teraz 66 obchodziła zasłużoną emeryturę, odkąd uznano że nie spełnia ona wymagań nowoczesnych autostrad i została zastąpiona nowoczesną „czterdziestką”. To jednak sprawiło że wstąpiła ona w swoisty kryzys wieku średniego. Została atrakcją turystyczną pełną punktów widokowych, odosobnionych moteli, burżujsko drogich stacji benzynowych i osobliwych atrakcji typu „muzeum wielkiej stopy”, „Dom Obcych” „Woskowa wioska” i innych. Wielu uważało że droga zatraca swojego pierwotnego, oryginalnego ducha, ale Norbert nie zgadzał się z tym. Dowodziło to tylko tego że na emeryturze czy nie, stara dobra droga 66 pozostawała odbiciem USA, przekształcając się wraz z ich kulturą, będąc tym czym była zawsze. Symbolem czasów.
Z tego wszystkiego Norbert żałował tylko że nie przyszło mu podróżować w bardziej sprzyjających warunkach niż początek zimy. Co prawda przymrozki nie zaczęły się jeszcze na porządnie, ale w powietrzu czuć było już zimowy chłód i wiatr. Nie przeszkadzało mu to jednak bardzo. Niewygody trasy były przecież wpisane w jej historię. Sytuacja pogarszała się jednak z minuty na minutę, a na dodatek zmierzchało. Nie wiadomo skąd zaczął prószyć śnieg, który po paru minutach zamienił się w prawdziwą zamieć. Całe szczęście droga nie była gęsto uczęszczana, więc Norbert z daleka zauważyłby światła innego pojazdu. Jechał jednak z duszą na ramieniu, bo bałby się że gdyby pod koła skoczył mu znienacka jakiś jeleń, to nie zdążyłby zareagować.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Pon Lis 23, 2020 11:30 am

Przeszywający ból oraz ogromna niemoc. Mięśnie odmawiające posłuszeństwa, a do tego uczucie wszystkich tkanek w ciele, rozrywanych jednocześnie przez miliardy miniaturowych lodowych igieł. Każdy pojedynczy oddech był opłacony niesamowitym wysiłkiem oraz bólem, spowodowanym przez dziurę po ostrzu w klatce piersiowej. Moc, która jednocześnie niszczyła go i utrzymywała przy życiu, przedłużając katorgę. Świadomość uchodziła i wracała. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą lodowy sufit. Wytłumione krzyki oraz towarzyszące im huki wystrzałów. Umysł szybko skojarzył, gdzie się znajdował, co się wydarzyło. Tamten smok... zabił go? Eldunar? Co z Eldunarem? Nie był w stanie się rozejrzeć. Złapało go lekkie zaskoczenie, gdy zobaczył nad sobą znajomą postać. Wpierw karabin, potem cała sylwetka operatora Division, który wpierw zlikwidował jakiś cel, a następnie pochylił się i klęknął przy Kilianie. Qian Feng, Pułkownik PLAN oraz członek Sea Dragon Commandos. Jeden z tych, którzy bardzo dobrze dogadują się z Eldunarem, może to przez łączący ich żywioł wody? W każdym razie Kilian nie musiał zadawać pytania "czy źle to wygląda?". Mina mężczyzny mówiła sama za siebie, gdy lustrował on ciało rannego. Po drugiej stronie zaraz wylądował drugi operator, biorąc się za ucisk rany na klatce piersiowej. Spojrzeli po sobie, wymienili się spostrzeżeniami, zerkając jeszcze na coś w innej części pomieszczenia. Qian ruszył poza pole widzenia. Scaleboundowi znów zaczęło mroczyć przed oczami, świadomość powoli odpływała. Wtem drugi operator odskoczył do tyłu, poza zasięg wzroku. Jakby nagle czegoś się przestraszył. Kilian poczuł nagłe zimno, przechodzące po całym ciele. Wraz z tym nad nim zaczęły krążyć niewielkie lodowe płatki, niczym śnieg, tylko całkowicie stworzony z lodu. Uczucie zimna zaczęło mijać, a wraz z nim ból. Pozostawało jedynie osłabienie. Znów zobaczył Fenga, który prawie na niego wpadł. Chińczyk chwycił go za kark, potrząsnął nim lekko by nieco wybudzić świadomość i odezwał się w swym języku.
-Nǐ huì méishì de. Nie zasypiaj.
Wydobrzejesz? Będzie dobrze? Chyba zrozumiał, co ktoś powiedział do niego po chińsku. Pułkownik chwycił go pod ramionami, po czym zaczął ciągnąć. Świadomość Kiliana znów zaczęła odpływać, jednak ból zrobił się bardziej znośny. Chłód, przyjemny. Kojący. Świadomość na chwilę powróciła, tylko po to, by oślepiło go białe światło. Został gdzieś wrzucony lub przez coś wciągnięty. Obudził się na lodowej posadzce, dookoła lodowych stalagmitów i stalaktytów. Podłoga była twarda i przyjemnie zimna. Podniósł się, dostrzegając, że ma sobie szare spodnie od kimona treningowego. Ciało było zdrowe, bez żadnych blizn czy bruzd. Czy to przed chwilą naprawdę się wydarzyło? A może obecnie znajdował się w czymś, co nie było światem rzeczywistym? Podniósł się z ziemi, rozglądając się po pomieszczeniu ukrytym w półmroku. Skądś kojarzył to miejsce. Już kiedyś tu był. Jedna z siedzi High Guard w Caer'Aechealan. Smocza Twierdza. Piękne miejsce. Tylko ten nienaturalny półmrok. Czuł czyjąś obecność, jednak nie był obserwowany. Rozejrzał się, przemieszczając się o kilka kroków w kierunku bardziej oświetlonej części pomieszczenia. Wtem dookoła zaczęła krążyć lodowa energia. Fale, sople, płatki. Prawdziwa zamieć. Woda i lód zaczęły osiadać na jego ciele, samo ciało zaczęło powoli się zmieniać. Ręce pokryły się szarymi łuskami, aż po ramiona. Paznokcie zmieniły się w pazury. Podobny efekt miał miejsce na nogach, a później również na karku. Obrócił się i dostrzegł swe odbicie w lodowej ścianie. Wyglądał, niczym kosmita. Gadzie oczy, ciało w znacznej części pokryte łuskami. Brakowało tylko ogona i pyska. Nie było bólu, nie było uczucia towarzyszącego tym zmianom. Znajdował się w swej lub smoczej świadomości. I w ten usłyszał głos, niosący się echem po pomieszczeniu. A może to tylko w jego głowie?
Zaakceptuj swoją śmierć, a możesz jej jeszcze uniknąć. Zaufaj swojemu treningowi.
Nic nie odpowiedział. Wiedział lepiej, aniżeli by przerywać smokowi jego mentorskie monologi. Zwłaszcza, gdy te miały miejsce w ich świadomości. Ten był jednak inny. Śnieżyca wzmogła jeszcze bardziej, a on nie widział już otoczenia. Jedynie lodowa ściana, odbijająca jego sylwetkę. Nie spoglądał na nią.
Jesteś ostrzem. Istniejesz, aby uderzać. Uderzasz, aby wygrać. To, czego się nauczyłeś, będzie ci dobrze służyć.
Cokolwiek to miało znaczyć. Świadomość znów zaczęła odpływać. Mroczki przed oczami, pociemniało. Zerknął jeszcze na ścianę i zobaczył siebie w ludzkiej postaci. Bez łusek, pazurów czy smoczych oczu. Chciał coś powiedzieć, zapytać. Nie mógł, nie był w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. Potem pozostała już tylko ciemność.
Znów się obudził. Szum wiatru zagłuszał jakiekolwiek inne dźwięki. Nie odczuwał już żadnego bólu, tylko ten wiatr uderzający w twarz. Uniósł ramiona, by dostrzec swe ręce pokryty łuskami, palce zakończone pazurami. Materiał ubrania rozerwany na przedramionach. Zabrał ręce i dopiero wtedy zorientował się, co jest nie tak. Nie miał gruntu pod nogami. Spadał, a na jego ciało narastała lodowa warstwa łusek. Było to wręcz nieprzyjemne, a na dodatek coraz mocniej ograniczało ruchy. Lodowa magia działała na jego korzyść, tworząc dookoła ciała lodową zbroję. Zamortyzuje upadek. Korzystając ze szkolenia, ustawił ciało w sposób pozwalający mu maksymalnie zwolnić lot. I tak miał wrażenie, że opada coraz to wolniej, zatrzymywany przez lód, który coraz mocniej do niego przywierał. Wydawało się, że już dostrzegał ziemię. Smok się nie odzywał, na pewno skupiony na bezpiecznym lądowaniu w lodowej... zamieci...? Niemożliwe. Był już za blisko ziemi, chciał zawołać Cieniołuskiego. Wtedy jednak przerwał mu obiekt, który nagle pojawił się tuż przed nim. Widoczność była żadna, ale obiekt wydawał się być... maską samochodu?
Uderzenie w maskę pojazdu wywołało reakcję lodowego pancerza, który zadziałał niczym pancerz reaktywny i "eksplodował", rozrzucając lodowe elementy po całej okolicy oraz karoserii. Na szczęście nie były to odłamki granatu, więc w najgorszym wypadku mogły spowodować niewielkie pęknięcie szyby - jak po trafieniu kamykiem wystrzelonym spod koła innego auta – głównie jednak porysować karoserię. Zapewne reporter będzie musiał sobie poradzić z nagłym uderzeniem w obiekt, który miał reakcję reaktywną. Dla Kiliana… on został po prostu wystrzelony. Zobaczył maskę, uderzył w nią, po czym lodowa magia zamortyzowała uderzenie na tyle, by skończył poobijany, a nie martwy. Rzuciło nim kilkanaście metrów dalej, prosto w śnieżną zaspę. Po uderzeniu, magia niemalże natychmiast rozeszła się, oddając mu ponownie typowo ludzki wygląd. Bardzo gruba warstwa śniegu zamortyzowała lądowanie. A może to adrenalina i fakt, że było mu już wszystko jedno? Powoli otworzył oczy, a do jego organizmu zaczęły dobiegać impulsy świata zewnętrznego. Śnieg, znowu chłód. Dużo chłodu, wręcz nienaturalnie. Zaczynał czuć... zimno? Niezbyt uciążliwe, ale na pewno nie naturalne dla jego osoby. Podniósł się do siadu, strzepując śnieg z głowy. Dopiero teraz miał pogląd na to, w jakim stanie było jego ubranie. Albo to, co z niego zostało. Hełmu brakowało, naramienników również. Niebieskie szaty i znajdująca się pod nimi kolczuga, wyglądały teraz bardziej, jak szmaty do podłogi. Klatka piersiowa była tylko częściowo osłonięta, tak naprawdę trzymając się niczym toga na kawałku materiału opartym na lewym ramieniu. Spodnie były miejscami podarte, ale ogólnie całe. Przynajmniej do kolan. Butów również brakowało. Tak, boso przez śnieżny świat. To nie tak, że smok nie urządzał mu takich treningów lub że nie był przyzwyczajony. Pozostawał jeszcze ostatni element jego "stroju". Wszechobecna krew. Na klatce piersiowej, na ubraniu, ramionach, przedramionach i nogach. Nawet na twarzy. Ale nie wyglądało to, jakby był tą krwią obryzgany. Krew wyglądała, jakby była pozostałością jego własnych ran, których zwyczajnie brakowało. Na dodatek czerwony płyn nie zasechł, co najwyżej miejscami zamarzł. Wskazywało to, że ranny był niedawno. Wręcz przed chwilą. Na to wszystko nakładały się włosy długie do ramion oraz kilkumiesięczny zarost na twarzy.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że z czymś się zderzył. Z samochodem! Samochód! Wrócili!? Szarpiąc się, desperacko wygrzebał się ze śniegu. Do drogi podszedł niemalże na czworaka, podnosząc się na nogi dopiero przy końcówce. Lodowy sztorm nadal szalał, a on jedynie kierował się w stronę świateł samochodu. Albo światła, przynajmniej jedno powinno było przeżyć. Pytanie, co z kierowcą? Zatrzymał się przy asfalcie, gdzie padł na kolana. Nagle ogarnęło go zmęczenie i znów, powróciło uczucie chłodu, którego nie powinien czuć. Nie tak mocno. Odgrzebał nieco warstwy śniegu by dostrzec asfalt drogi pod przezroczystym lodem. Jakby wszystko się zgadzało, tylko... gdzie się znajdował? I kiedy? No i kto w niego uderzył… albo w kogo uderzył on? Jego wzrok dostrzegł dość charakterystyczny obiekt, leżący przy lewym kole samochodu. Czarna konstrukcja pistoletu, z którym spędził ostatnie miesiące w obcym świecie. Zamek nie odskoczył, czyżby był nabity? Przecież wystrzelał ostatni magazynek. A może tylko mu się wydawało? Wziął głębszy wdech i czekał. W razie problemu, zawsze miał lodową magię. Prawda?
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Wto Lis 24, 2020 12:28 pm

Śnieżyca narastała coraz bardziej. Norbert zdążył już sto razy przekląć swoją tendencję do stwarzania samemu sobie problemów. Gdyby nie wybrał się trasą widokową byłby już w połowie drogi, a przynajmniej poruszałby się dobrze oświetloną i odśnieżaną trasą. Tymczasem widoczność spadła niemal do zerowej. Światła nie dawały prawie nic, poza oświetlaniem wirujących drobin śniegu na jakiś metr przed maską. Z konieczności dziennikarz zwolnił niemal do zera, a i tak siedział całkowicie spięty i skupiony na drodze, bojąc się że w każdej chwili może na coś wjechać lub wypaść z trasy. Jeśli sytuacja nie przestanie się pogarszać, to kto wie czy jego samochód nie utknie zupełnie w wysokim śniegu. Powoli zaczynał się zastanawiać czy w plecaku podróżnym wciąż ma jeszcze tę racę, którą włoży tam kilka miesięcy temu…
W kolejnej sekundzie wszystko podskoczyło. Samochód widocznie przysiadł na przednią oś, a później stracił stabilność i odwrócił się w poprzek do kierunku jazdy. Całe szczęście skończyło się bez dachowania. Norbert siedział sztywno przed kierownicą, tak więc nawet pomimo zapiętych pasów, poczuł szarpnięcie w ramionach. Nie zauważył co to właściwie było, bo do ograniczającej widoczność zawieruchy dołączyła się poduszka powietrzna, przysłaniając niemal całkowicie przednią szybę. Wszystko to trwało zaledwie sekundę, podczas której dziennikarzowi zdawało się że coś jeszcze eksplodowało z przodu pojazdu. Nietypowe wgniecenia na przedniej szybie zdawały się potwierdzać to wrażenie.
Tak naprawdę minęła chwila nim szok minął na tyle, że Norbert mógł zdać sobie sprawę z własnego położenia. Wydawało mu się że nic mu nie jest i że systemy auta zamortyzowały uderzenie. Miał nadzieję że właśnie tak jest, a nie że pod wpływem adrenaliny nie przegapił złamania nogi. Udało mu się jednak wygramolić z pasów i z poduszki powietrznej, a także kopniakiem odblokować zgniecione lekko drzwi. Dopiero teraz, gdy samochód stracił szczelność, dziennikarz poczuł jak naprawdę zimno było na zewnątrz. Jeszcze kilka chwil i zacznie pewnie dygotać z zimna. Całe szczęście jechał zapakowany na kilka tygodni i miał w bagażniku cieplejsze ubrania. Bał się jednak że cała reszta bagażu nie za bardzo mu się teraz przyda.
Tak czy siak nachylił się nad fotelem pasażera i sięgnął do schowka po latarkę. Zaklął pod nosem gdy zobaczył kubek z kawą, który wylądował w porozrzucanych notatkach i wstępnych projektach artykułów, leżących na przednim siedzeniu. Tak czy siak wyszedł na zewnątrz ocenić zniszczenia.
Maska samochodu odpadła i leżała teraz kilka metrów dalej na drodze. W świetle latarki wyglądała jakby ktoś wygiął ją na imadle zaraz przed urwaniem. Silnik wyglądał dość opłakanie. Norbert nie był szczególnie dobrym mechanikiem, był pewien że tyle elementów nie powinno być wygniecionych czy nadkruszonych. Chłodnica złamana była niemal na wpół, a płyn wylewał się na jezdnię. Światła jeszcze działały, więc akumulator musiał pracować. Norbert nawet nie próbował zgadywać, co mogło dokonać takich zniszczeń, ale świadomość tego że to coś mogło wciąż być w pobliżu nie napawał optymizmem. Dziennikarz pomyślał jeszcze że powinien chyba wyłączyć samochód, bo przypadkowe spięcie i zbłąkana iskra padająca na jakiś niewidoczny teraz wyciek paliwa, to ostatnie czego potrzebował.
Z drugiej strony, przynajmniej by się  wtedy ogrzał…
Wtem dobiegł go dźwięk, który nie pasował do wszędobylskiego wycia wiatru. Brzmiało jak chrupanie śniegu. Skierował panicznie światło latarki w tamtą stronę. Jakaś ciemna postać na czterech łapach sunęła kawałek dalej po śniegu. Momentalnie pomyślał o tym że gdzieś w bagażniku powinien być klucz do kół, którym mógłby się jako tako odganiać, ale po chwili postać wyprostowała się i teraz w świetle latarki i reflektorów wyglądała prawie ludzko.
-Hej ty! – zakrzyknął Norbert chcąc brzmieć wyraźnie pomimo wiatru. – Widziałeś co tu się stało?! Potrzebujesz pomocy?! – zapytał w głupim ludzkim odruchu, widząc doskonale że tamten nie ma się dobrze.
Myśli goniły jedna za drugą. Sytuacja była daleka od normalnej. Ten ktoś go zaatakował? Był inną ofiarą? Czy to tylko wypadek? Jego wyobraźnia pędziła w takim tempie, że wręcz odetchnął z ulgą, gdy okazało się że to tylko jakiś kosmita asgardczyk zombie. W końcu w tych czasach mogło być gorzej, prawda?  Tak czy siak empatia jednak wzięła górę i gdy osobnik opadł na kolana, dziennikarz rzucił się do niego żeby pomóc mu wstać.
-Jesteś przytomny? Wiesz jak się nazywasz? – zapytał, widząc skołowany wzrok człowieka. – Rozumiesz w ogóle mój język? – dodał, nie będąc do końca pewien czy przybysz jest człowiekiem, a co dopiero Amerykaninem.
Norbert rozejrzał się dookoła, ale tak naprawdę nie było tu chyba żadnego dobrego miejsca na położenie rannego. Zdecydował się jednak poprowadzić go do samochodu i położyć na tylnej kanapie samochodu. Tam będzie miał przynajmniej trochę światła żeby go obejrzeć, a na pewno będzie wygodniej niż na asfalcie czy śniegu. Musiał mu też znaleźć trochę ubrań, a przede wszystkim jakieś skarpety i buty. Miał nadzieję że obcy nie będzie narzekał że Norbert nosił mniejsze rozmiary.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Wto Lis 24, 2020 10:14 pm

Broń na ziemi. Zamknął na chwilę oczy, znów odczuwając ten dziwny chłód, który nigdy wcześniej mu nie towarzyszył. Coś było nie tak, tylko nie mógł skupić myśli. Czyżby szok wywołany tym nagłym przeniesieniem albo gwałtownym lądowaniem? Był spokojny. Tak przynajmniej uważał. Z zamroczenia wyrwało go krótkie „Hej ty!”. Spojrzenie niebieskich oczu padło na nieznajomego mężczyznę, najwyraźniej kierowcę tego samochodu. Chyba był sam. Kolejne pytania nie sprowokowały go do odpowiedzi. Przynajmniej nie słownej. Co tu się stało? Pytanie, które sam powinien zadać. Śnieżyca, upadek z wysokości zamortyzowany przez coś… lód. Był w Smoczej Twierdzy, nagle znajdował się tutaj? Nie, to nie miał sensu. Przecież wspólnie z gwardzistami atakowali pozycję Tyrana. Potrząsnął głową i podniósł swe przedramiona przed siebie, zerkając ponownie na ręce. To była niewerbalna odpowiedź na pytanie, odnośnie do tego, czy potencjalnie potrzebuje pomocy. Rozerwane, a raczej rozszarpane ubrania. Na dodatek ta wszechobecna krew. Ale nie czuł ran, tylko ten wszechobecny chłód. Coś było nie tak.
Dopiero teraz zorientował się, że mężczyzna do niego podszedł. Umysł przypomniał mu sytuację, która wydarzyła się niedawno. Tam również był nieuważny. Oparł dłoń na swej piersi, przypominając sobie ranę, którą tam miał. Ból. Ale teraz nic mu nie było. Obcy złapał go za ramię i pomógł mu się podnieść. Zaczął prowadzić go w kierunku pojazdu, zadając kolejne pytania. Ile pytań można zadać obcemu człowiekowi, spotkanemu na pustkowiu w sercu śnieżnej zamieci? Która nawet nie słabła.
-Tak.
Odparł krótko na oba pierwsze pytania. Oczywiście, że znał swe imię. Przez umysł zaczęły przewijać się wspomnienia, sytuacje. Kenneth. Ktoś zwrócił się do niego Kenneth. Z jakiegoś powodu nie wydawało mu się, by to właśnie było jego imię. Ale tak się do niego zwrócono.
-Tak. Tak, rozumiem.
Dodał, zapytany o język. Powolnym krokiem, brodząc w śniegu, pozwolił doprowadzić się do auta. Nie ciążył Norbertowi, bo w przeciwieństwie do Asgardczyków, jego tkanki nie ważyły więcej. Szedł w miarę samodzielnie, choć korzystał z pomocy. Dla pewności. Puszczony, raczej by nie upadł. Odwrócił wzrok, by nie spoglądać na pistolet leżący przy kole pojazdu, zwłaszcza, gdy go mijali. Wieloletnie szkolenie i doświadczenie, mieszały się teraz z prostymi, ludzkimi odruchami. Czuł potrzebę zabezpieczenia broni, terenu oraz aktualnej sytuacji. Mało ważne wydawały się takie rzeczy, jak ciepłe ubranie. Przecież nie czuł zimna, tylko zwykły chłód.
-Kenneth. Moje imię to Kenneth. Który mamy rok?
Wpierw należało ustalić fakty. Przeniósł się kilka miesięcy temu, w Caer'Aechealan od jego zniknięcia minęło ponad sto pięćdziesiąt lat. Świat poszedł naprzód. Pytanie, w którym roku on powrócił? Biorąc pod uwagę samochód, do którego został zapakowany na tylne siedzenie, nie wydawało mu się, by minęło jakoś sporo czasu. Warto jednak było zapytać.
Siedząc w samochodzie, mężczyzna chwycił się za głowę, uginając lekko korpus i zamykając oczy. Minęło sto pięćdziesiąt lat od momentu, kiedy opuścił Caer'Aechealan? Nie, nie możliwe. Przecież urodził się na Alasce. Siedział w samochodzie i nie dał się położyć. Wstępne oględziny potwierdziły to, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Miał na sobie sporo krwi, a ubrania były bardzo podarte. Krew była świeża i wyraźnie musiała należeć do niego. Nie były to zachlapania czyjąś krwią, nie dało się tego również podpiąć pod krew kogoś, komu udzielał pomocy. Chyba, że się w tym kimś wytarzał. Ciekawym mogło być, że nie miał żadnych oznak hipotermii. Jego ciało było miejscami pokryte śniegiem, ubrania i włosy były przemoczone, a jemu nic nie dolegało. Nawet nie drżał z zimna, o jakimkolwiek odczuwaniu bólu nie mówiąc. Był zdezorientowany, ale w sumie to tyle. Pojedynczy objaw, który mógł mieć znacznie więcej przyczyn.
-Gdzie jesteśmy? I czy spotkałeś tu istotę pokrytą łuskami?
Nadal coś mu nie pasowało. Czegoś brakowało. Przez umysł przewijały się myśli, obrazy, uczucia. Panował nad sobą i swymi emocjami, nie wydawał się zdenerwowany lub zaniepokojony. Co najwyżej nieco zdezorientowany, może zmęczony życiem i wydarzeniami ostatnich godzin lub dni. Miał wrażenie, że powinien mieć łuski i być nieco wyższy? Ale to też się nie zgadzało. I ten mężczyzna, ten tutaj. Skądś go kojarzył… tylko skąd?
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sro Lis 25, 2020 2:23 pm

Wszystko wskazywało na to że człowiek odnaleziony przy drodze nie znajdował się w aż tak złym stanie, o jaki Norbert na pierwszy rzut oka go posądzał. Owszem, wyglądał jakby właśnie stoczył bój na gołe pięści z tygrysem syberyjskim, ale wydawałoby się że to tygrys był jednak tym bardziej poszkodowanym. Mężczyzna odpowiadał na pytania lekko skołowanie, ale przytomnie. Do tego był w stanie też poruszać się o własnych siłach, choć dziennikarz i tak nie pozostawił go samemu sobie. Wszystko wskazywało na to że nie wymagał natychmiastowej pomocy, choć Bóg jeden wiedział ile czasu leżał w śniegu zanim doczłapał się do drogi.
Posadziwszy już nieznajomego na kanapie, poszedł na tył auta żeby dostać się do bagażnika. Po chwili grzebania wydobył z niego niepodarte spodnie, ciepłe skarpety, koszulę z długim rękawem, kurtkę, bluzę i buty. Były to co prawda sportowe adidasy, bo Norbert swoją jedyną zimową parę miał już na sobie, ale i tak było to lepsze niż bose stopy. Gdzieś w odmętach kufra znalazł się też jakiś koc. Wrócił z całym tym majdanem do człowieka i podał mu rzeczy. Jeśli była taka potrzeba to pomógłby mu się ubrać, ale wszystko wskazywało na to że mężczyzna był w stanie samemu się przebrać.  Dziennikarz wciąż był jednak niepewny tej diagnozy. Mimo iż w świetle lampki pojazdu idealnie widać było brak jakichkolwiek ran czy odmrożeń na ciele mężczyzny, to nie wierzył że ktoś mógłby spędzić tyle czasu z twarzą w śniegu, a potem zwyczajnie się po tym otrzepać.
W końcu dotarli jednak do gwoździa programu, czyli sławietnego pytania: „Który mamy rok?”
Normalna osoba w normalnym świecie prawdopodobnie po usłyszeniu takiego pytania, odwróciłaby się na pięcie i ruszyła w swoją stronę. Zwaliłaby to na jakiś głupi dowcip, albo stan zaawansowanego upojenia osoby pytającej. Pytanie to przecież uderza w podstawy zwykłego światopoglądu, podważając istnienie takich fundamentalnych podstaw, jak świadomość dzisiejszej daty. Nic więc dziwnego, że od razu wzbudza ono w samym pytanym niepokój. Media nie pozwalają o tym przecież zapomnieć. W telewizji ledwo zniknęły uśmiechnięte dynie, a już pojawia się brodaty pan w czapce. Bo jakim chorym trzeba by być zwyrodnialcem żeby nie wiedzieć jaki mamy rok? Nie oglądać telewizji? Nie mieć zaplanowanego kalendarza spotkań na najbliższe cztery tygodnie? Takie pytanie od razu nasuwa odruchową „inność” pytającego i nastawia nas w najlepszym przypadku podejrzliwie, a w najgorszym niechętnie, lub wręcz gardząco.
Niestety normalne czasy dla tego świata dawno już minęły, a dziennikarz żywił przekonanie, że normalni ludzie także nie istnieją. Co najwyżej zostali jacyś osobnicy błogo nieświadomi własnych odchyłów, którzy kurczowo trzymają się narzuconego standardu normalności. Sam Norbert przodował na czole tego grona, bo zaledwie w tym roku odbył kilkanaście spotkań trzeciego stopnia, rozmawiał ze zmarłymi, poznał prawdopodobnie dwa anioły, zapobiegł dwóm inwazjom pozaziemskich cywilizacji na ziemię, pracował z Avengers, oraz bronił dwójki dzieci przed cienistymi demonami uzbrojony w nic innego jak w magiczny szpadel świętej energii i bardzo brudne spodnie.
Sięgnął więc po termos, w którym znajdowała się jeszcze połowa ciepłej kawy i nalał go Kenethowi, odpowiadając na jego pytanie.
-Norbert Ronae. Miło mi cię poznać, choć okoliczności nie należą do szczególnie sprzyjających. Mamy końcówkę dwa tysiące czternastego. A który powinien być według ciebie?
Dopiero po jakimś czasie dziennikarz uświadomił sobie, że ta kawa to prawdopodobnie jeden z niewielu źródeł ciepła jakie im pozostały. Akumulator samochodu nie będzie działał wiecznie. No ale cóż, natury nie oszukasz. Cygan dla towarzystwa dał się w końcu powiesić. To że Keneth pokryty był krwią, która ponad wszelką wątpliwość nie była jego sprawiało że Norbert czuł się trochę niepewnie. Odruchowo wspomniał o tym że ostatni autostopowicz, którego próbował podrzucić samochodem, okazał się zombie i z ledwością udało się mu wyrzucić go z pojazdu, samemu zachowując przy tym wszystkie kończyny.
-Jesteśmy niedaleko Syberii. – odpowiedział spokojnie. Zauważył jednak zdziwienie na twarzy swojego rozmówcy, dlatego zdecydował się sprecyzować. – Syberii w Kalifornii. Na terenie parku krajobrazowego Mohave. Jakieś sto pięćdziesiąt mil od Los Angeles, dokąd zmierzałem zanim… - w sumie to sam nie wiedział co się właściwe stało. Zamiast tego wskazał więc otwartą dłonią na przód samochodu, który swoim wyglądem opowiadał tę historię dużo lepiej niż dziennikarz byłby w stanie.
Minuty mijały, lecz na horyzoncie nie było śladu kolejnych samochodów. Dziennikarz wyjął swój telefon, ale ten bez zaskoczenia nie pokazywał ani jednej kreski. Nie mając nic innego do roboty wyszedł z samochodu i wdrapał się na dach w rozpaczliwej próbie złapania zasięgu. Nie wyglądało to najlepiej. Samochód powoli zaczynała pokrywać warstewka śniegu.
- Jak tu trafiłeś? Jaka jest ostatnia rzecz jaką pamiętasz? – zapytał dla zabicia ciszy. O ile ciszą można nazwać wycie wiatru z każdego możliwego kierunku.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sro Lis 25, 2020 6:20 pm

Kilian siedział w samochodzie, trzymając się za głowę i próbując wszystko sobie poukładać. Wspomnienia nachodziły jedno, na drugie. Do tego stopnia, że te same sytuacje dosłownie pamiętał z dwóch różnych perspektyw. Nie mógł sobie tego wyobrazić. Istnieje znacząca różnica, między wyobrażeniem sobie, jak to mogło wyglądać z innej perspektywy – a dosłownie pamiętać to z dwóch różnych perspektyw. Do rzeczywistości przywołał go Norbert, podając mu świeże ubrania. Scalebound wziął spodnie, buty ze skarpetami, koszulę i bluzę. Kurtkę odłożył na przednie siedzenie, a resztę zostawił na tylnym. Miał się ubrać, ale wpierw wypadało choć trochę zmyć z siebie krew. Przynajmniej z widocznych miejsc, jak twarz, ręce czy szyja i kark. Nie czekając, minął Norberta i podszedł do śnieżnej zaspy, a następnie korzystając ze śniegu, zaczął przemywać twarz, dłonie i kark. Całkowicie nie przeszkadzał mu chłód ani zimno. Nie zamierzał się tu myć, w śniegu byłoby to bardzo nieporęczne. Zrobi to przy pierwszej okazji. Pozbywszy się krwi z widocznych miejsc, czyli tych, których nie przykryje ubraniami – powrócił do pojazdu. Tam przebrał się, zakładając na siebie wszystko, poza kurtką. Tej ostatniej nie potrzebował, wręcz czuł, że będzie się przegrzewał. Nie wiedział czemu, ale po prostu… będzie za ciepło. Temperatura na dworze była stanowczo za wysoka. Ot ile, tylko minus dwadzieścia, może pięćdziesiąt? Nic takiego. W samochodzie otrzymał kawę oraz odpowiedź na zadane pytanie. Dwa tysiące czternasty. Przed oczami znów błysnęły mu obrazy. Był na odprawie, omawiali strategię podejścia budynku w Ameryce Południowej. Nagle zrobiło się zamieszanie, w pomieszczeniu pojawili się ludzie uzbrojeni w miecze, kusze, łuski. Któryś nawet wykrzesał błyskawicę z dłoni. Zapanował chaos, ktoś go szarpnął, znalazł się nagle w jakimś pałacu? Potrząsnął głową.
-Początek dwa tysiące czternastego.
Skomentował krótko, odbierając od Norberta kubek z kawą. Ciepła, nie gorąca. Zdecydowanie dobrze. Wziął łyka i prawie się udusił, gdy usłyszał, że znajdują się na Syberii. Spojrzał na mężczyznę wymownie, gdy ten dokończył, że owa „Syberia” znajduje się w Kalifornii. Odetchnął z ulgą, nie musząc zastanawiać się nad planowaniem ewakuacji z ziem innego państwa. Dopił kawę, po czym odstawił kubek i rozejrzał się po okolicy, zerkając przede wszystkim na otaczającą ich zamieć. Bardzo nienaturalne dla tej okolicy. Niby były przypadki szaleństwa śnieżnego, jednak nigdy w takim wydaniu. Na chwilę zwrócił uwagę, jak mężczyzna wspina się na dach własnego samochodu, chcąc najwyraźniej złapać sygnał. To tak nie działało, nie te czasy. Chyba, że telefon był tak stary. Przez chwilę nawet naszło go, by zatrzymać Norberta przed zrobieniem sobie krzywdy. Ostatnie, czego potrzebowali, to by z tego samochodu spadł. Na wszelki wypadek, Kilian opuścił samochód i stanął przy pojeździe. Przy odrobienie szczęścia, przynajmniej zdąży złapać lecącego. Wtedy też padło pytanie, dokładniej dwa. Ale jedno spowodowało nagły napływ wspomnień. Skupił się na tym, co miało miejsce niedawno, umysł zaczął pokazywać mu obrazy.
Mężczyzna cofnął się o krok od auta, spoglądając przed siebie i chwiejąc lekko. Błysk przed oczami, kolejny i następny. Momenty, wydarzenia. Chwycił się lewą dłonią za pierś, po czym padł na kolana. Znowu się zaczęło, tylko mocniej niż poprzednio.
-Ostrze… ostrze przeszywające moją pierś.
Dziwne ukłucie powróciło. Musiał się skupić, zrozumieć, co się wtedy wydarzyło. W oczy rzuciła mu się lodowa łuska. Leżała na śniegu, tuż pod otwartymi drzwiami pojazdu. Kenneth sięgnął po nią ostrożnie, łapiąc idealnie zachowaną lodową łuskę. Położył ją we wnętrzu dłoni, przyglądając się jej uważnie. Lód nie topniał, zachowując swoją formę. Przynajmniej na razie.
-On… nie chciał zabijać swego młodego pobratymca. Zaproponowałem, że zakończę to dla niego. To było jedyne wyjście, pamiętam.
Mężczyzna podniósł wzrok na Norberta, zaczynając przypominać sobie coraz więcej. Z każdym kolejnym momentem, jego serce zaczynało pracować coraz szybciej. Przypominał sobie.
-Oddał mi kontrolę, miałem zadać cios. Powstrzymał mnie, zawahałem się. Potem to ostrze. Tyran wbił je we mnie. Upadłem na ziemię i… zaraza. ELDUNAR!
Kenneth szarpnął się na nogi, obrócił i zaczął biec do miejsca, w którym oryginalnie spadł na ziemię. Cóż, dokładniej do miejsca, w którym wylądował po odbiciu niczym piłeczka tenisowa. Smok! Co się stało ze smokiem!? Nie czuł smoka, przecież byli razem. Trafili tam razem!
Eldunar, durniu! Odezwij się! Eldunar! Cieniołuski!
Mężczyzna zatrzymał się na krańcu szosy, znowu padł na kolana. Nie czuł smoka. Stąd te wszystkie obrazy, wspomnienia. Nie należały do niego, należały do smoka. Co się stało, czemu smok mu nie odpowiadał? Przecież byli razem… nie, tamten drań go wyciągnął. Ale przecież musiał wrócić. Division przybyło, pamiętał. Stał nad nim Qian Feng, pobiegł go uwolnić. Co się stało? Mięśnie zadrżały, a Kilian poczuł to, czego nie odczuwał od bardzo dawna. Niepokój, strach. Samotność? Od narodzin towarzyszył mu smok. Przez najgorsze i najlepsze chwile. Podniósł prawą dłoń i zacisnął powoli pięść. Skupił się, chcąc przywołać do siebie smoczą energię. Związać swe ciało lodową magią. Nic się nie wydarzyło.
Podniósł wzrok w górę, zerkając w niebo i szukają czegokolwiek. Portalu, światła. Nic nie było, żadnego śladu. Tylko śnieżyca. Zaczynał kojarzyć fakty.
-Coś poszło nie tak. Byłem ranny, przeciągnęli mnie przez portal. Przeżyłem rozdzielnie, co nie jest możliwe. Ale uleczył mnie. Coś się stało.
Lawina bełkotu dobiegła końca. Kilian odwrócił się do Norberta, który zapewne teraz uzna, że spotkał szaleńca. Lub stwierdzi, że wszystko w porządku. W końcu wbił się w jego samochód na środku pustkowia, w czasie lodowej zamieci. Co mogło się zdarzyć gorszego? Kilian podniósł się bez słowa. Musieli się stąd zabierać. Nie było sensu czekać na pomoc, mogą tu siedzieć kilka godzin. Skoro byli w Kalifornii, to wystarczyło iść dalej przed siebie drogą. Wcześniej czy później natrafią na jakąś miejscowość. Tylko trzeba to było jeszcze ustalić z Norbertem.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sro Lis 25, 2020 9:12 pm

Niestety coś około dwóch i pół metra wysokości nie wystarczyło żeby złapać choć jedną kreskę zasięgu. Zrezygnowany dziennikarz zaprzestał więc szybko swoich działań i powoli zszedł z samochodu. Noga obsunęła mu się po śliskiej powierzchni, ale skończyło się to tylko tym że rozpłaszczył się brzuchem na dachu pojazdu i lekko obił czoło.
Czy było możliwe że Norbert był rozczarowany odpowiedzią Kenetha? Po jego stroju spodziewał się czegoś w stylu wczesnej wiosny 1099, gdy to jego rozmówca szykowałby się do odbicia Jerozolimy spod władzy islamskiej. Tymczasem niecały rok mógłby się wpisać nawet do jakiejś naprawdę mocnej libacji. Choć libacja podczas której tracisz kontakt z rzeczywistością na cały rok sama w sobie nadawałaby się do udokumentowania w księgach...
- To chyba nie tak źle. Pewnie jeszcze się o ciebie martwią.
Norbert nie tracił jeszcze nadziei. Przynajmniej nie dopóki wciąż mieli jakieś opcje. Słuchając tyle ciekawej, co zawiłej i enigmatycznej opowieści towarzysza znów zanurkował do bagażnika, żeby wydobyć swój plecak podróżny. Niezależnie od obecnego przydziału Norberta, jego plecak miał z grubsza stały skład. Garść przedmiotów, które przydałyby się zarówno podczas rozbicia się na bezludnej wyspie, jak i zagubieniu w górach. Trzymał go jako gotową paczkę i zabierał ze sobą na większość tematów. Taka specyfika pracy. Teraz przetrzepywał go za konkretnym przedmiotem. Nóż z karabinkiem, narzędzie wielofunkcyjne, latarka czołowa (tę akurat wyjął jak już znalazł), baterie, suche racje, kompas, kubotan, piła łańcuszkowa, bransoleta z iskrownikiem... iii.. Tak! Raca! Norbert zbliżył latarkę i zmrużył oczy żeby przeczytać wytartą instrukcję na brzegu. Czy te rzeczy mają właściwie datę ważności? Nieszczególnie uśmiechało mu się poparzenie sobie teraz ręki...
W międzyczasie cały czas jednak przytakiwał Kenethowi, żeby pokazać mu że go słucha. Norberta ciekawił jego los, ale przy takiej prezentacji był bardziej niż niezrozumiały. Dziennikarz liczył na to że usłyszy całość historii jak tylko obydwoje trochę odetchną. Pozostawało mu więc podtrzymywać konwersację, jak bardzo jednoosobowa by ona ni była.
-W każdym razie wygląda na to że już ci lepiej.
-To zrozumiałe. Ty byś chciał na jego miejscu?
-Czekaj, oddał, ale i tak powstrzymał? To jakiś europejski wirus? Hej! Czekaj! No co ty...!
Człowiek odbiegł w ciemność nie dokończywszy opowieści. Norbert zaklął pod nosem i z latarką ruszył jego śladem. Nie biegli daleko. Dosłownie kilka metrów. Człowiek znów padł na kolana. Wyglądał trochę jakby zobaczył ducha.
-Ok, w porządku, oddychaj. Masz jakiś atak paniki. Ten kto cię uleczył na pewno nie zrobił tego po to żebyś tu teraz zamarzł na śmierć, tak?
Dziennikarz położył mężczyźnie dłoń na ramieniu. Raczej żeby dodać otuchy niż fizycznie pomóc.
-Nie możemy tu dłużej zostać. - Norbert zdawał się czytać w umyśle Kenetha, choć z drugiej strony była to przecież zupełna oczywistość. - Wydawało mi się że jakiś czas temu mijałem znak stacji benzynowej. Nie przyjrzałem mu się dokładnie, ale powinna znajdować się w zasięgu marszu, nie? Nawet w tych warunkach. To łuskowate coś co przybyło tu z tobą i rozwaliło mi samochód może wciąż się kręcić w okolicy. Jakoś nie mam zamiaru go spotkać, nawet za cenę Pulitzera.
Jeżeli Keneth weźmie się w garść zauważy zapewne że dziennikarz w dłoni poza latarką trzyma racę. Sam zdawał się o niej zapomnieć, bo nie poruszał jej tematu. Odwrócił się tylko w stronę samochodu i momentalnie złapał się za głowę, bo spod maski pojazdu dostrzec można było niemrawą, tańczącą łunę. Momentalnie ruszył w stronę wraku. Szybko wyładował zawartość bagażnika na ziemię i odsunął się na bezpieczną odległość. Nie było szans żeby był w stanie iść przez śnieżycę z całym tym dobytkiem, dlatego główną torbę odciągnął na bok i schował pod urwaną maską samochodu. Być może będzie miał czas po nią wrócić. Jeśli nie to znalazca pewnie będzie się mocno zastanawiał co tu się stało. Po krótkiej chwili namysłu wyciągnął z niej jeszcze swojego laptopa i wcisnął jakoś do plecaka, który założy na siebie.
-To co? - rzucił do Kenetha, jeśli ten do niego dołączył - Teraz to już nic nas tu nie trzyma.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Czw Lis 26, 2020 12:09 am

Poczuł dłoń na ramieniu. To ten mężczyzna. Jednak nie uznał, że spotkany człowiek zwariował. Ale słowa dotarły, przemówiły do rozsądku. To prawda, smok nie uratował go po to, by ten tu teraz padł. Jak nie z zimna, to z wycieńczenia. Smok by mu nie darował, gdyby teraz się poddał. Nie po tym wszystkim, co razem przeszli. Kenneth chwycił w dłoń garść śniegu, a następnie przetarł nim twarz. Ot, by się obudzić. Nakierować zmysły na prawidłowe tory. Tylko wspomnienia. Nadal na siebie nachodziły.
-Tak. Nie możemy tu zostać.
Kenneth podniósł się powoli, zerkając jeszcze na latarkę w ręce Norberta. Pamiętał, że normalnie aż tak by jej nie potrzebował. Choć technologia zawsze była mile widziana. Wraz z nowym towarzyszem, powróci do pojazdu. Chwycił kurtkę, którą zostawił tam wcześniej i zarzucił ją na siebie. Może jeszcze się przydać. Potem, gdy jego kompan szykował się do wyruszenia, Kilian skorzystał z okazji by podnieść ze śniegu pistolet. Nie sprawdzał komory nabojowej, po prostu zabezpieczył HK45 oboma bezpiecznikami, a następnie schował go z tyłu, za koszulę. Nie będzie to zbyt wygodne, ale da radę. Samo nie wystrzeli, zwłaszcza z oboma bezpiecznikami. A nie zostawi pistoletu na śniegu, na pustkowiu.
-Nic tu nie ma. To byłem ja.
Przyznał się, a raczej przypomniał sobie i nie zamierzał tego ukrywać. Przy okazji chwycił również torbę, którą Norbert zamierzał tu zostawić, po czym bez słowa zarzucił ją sobie na ramię. Chociaż tyle mu się odwdzięczy. Z resztą pewnie zaraz będzie musiał wyjaśnić to, czego sam nie wiedział. Ale może dobrze zadane pytania odświeżą mu pamięć. W głowie nadal szalały mu obrazy. Zanim ruszyli, zerknął jeszcze na swoje odbicie w szybie. Niby smok zwracał mu uwagę, że wygląda, jak dzikus… ale nie było tak źle. Chyba? Najwyżej po powrocie, w jednostce, nie uwierzą mu że jest sobą.
-Tak, możemy ruszać. Wydajesz się dziwnie spokojny, przyzwyczajony do takich sytuacji.
Skomentował, nie mogąc się powstrzymać z tą uwagą. W tym świecie czy w tamtym, ludzie nie reagowali takim naturalnym spokojem, gdy byli stawiani w obliczu podobnych zdarzeń. Norbert natomiast wydawał się wszystko kontrolować. Nawet, jeśli była to tylko iluzja kontroli. Kenneth, bo tak się przedstawił, dusił w sobie teraz emocje. Żeby nie powiedzieć, że był przerażony. Czuł straszną bezradność. Smok zawsze wskazywał drogę. A teraz go nie było. Był sam. Sam! Jeśli nie było żadnego sprzeciwu, tak Kilian postanowił ruszyć przodem. Oczywiście zgodnie z kierunkiem wskazanym przez Norberta. Mróz, śnieg ani zamieć nie były mu straszne. Maszerując, starał się raczej nie uciekać od towarzysza i dopasowywać do niego tempo. Był skupiony, choć momentami myśli nie dawały mu spokoju.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Czw Lis 26, 2020 3:05 pm

Norbert ucieszył się że Kenneth jednak wziął się w garść. Ten człowiek zdecydowanie coś przeszedł, mimo że Norbert nie miał jak tego zrozumieć na obecnym etapie. Nie było mowy o tym żeby zawlekł go wbrew jego woli, a nie miałby serca zostawić go tutaj samego, jeżeli ten odmówiłby współpracy. Człowiek sprawiał wrażenie kogoś kto nie przejmuje się byle czym. Był dobrze zbudowany i przejawiał pewną pewność swoich ruchów. Był zdecydowanie człowiekiem czynu. Dziennikarz nie chciał nawet zgadywać przez co ten mężczyzna musiał przejść.
Przez to że był zajęty ratowaniem dobytku, Norbert zupełnie nie zauważył kiedy jego towarzysz sięgnął po broń, zabezpieczył ją i schował za pazuchę. Miał ważniejsze rzeczy na głowie. Gumowe części samochodu szybko zajęły się ogniem, nawet pomimo śniegu i z frontu pojazdu płonęło już małe ognisko. Brakowało tylko pianek. Sytuacja była tak abstrakcyjna, że myśli dziennikarza latały dosłownie na wszystkie strony. Włączając w to rozważania podejścia firmy od której wynajął auto do spontanicznych samozapłonów ich pojazdów. Powinien był doczytać drobny druczek...
Gdy Kenneth podszedł do niego i wziął na plecy jego torbę, dziennikarz miał zamiar zaprotestować. Że nie ma w niej dużo więcej niż ciuchy i duperele. Że część z tego niesie już i tak na sobie. Że najważniejsze wziął sam, a dodatkowy balast chcąc nie chcąc zmniejsza ich szanse.
Nie zrobił tego jednak, bo zanim się odezwał, Kenneth przyznał się do zrobienia dziury w masce jego auta.
Dziennikarz mrugnął dwa razy. Spojrzał na maskę, potem na mężczyznę. Musiałby ważyć z dwieście kilo, albo spaść z jakiegoś kilometra, żeby zrobić takie wgniecenie w żeliwnym silniku. Przypuszczał wprawdzie, że jego towarzysz jest jakimś mutantem, czy czymś w tym guście, ale jeszcze nie zdradzał ku temu tak namacalnych dowodów. Norbert jeszcze raz spojrzał na maskę i znowu na Kennetha, zanim się odezwał. Potem jeszcze raz, dla pewności.
-W takim razie miałem szczęście że nie trafiłeś w maskę, a nie metr obok! - roześmiał się - Wtedy zostałby ze mnie pasztet! Daj spokój, wiem że nie zrobiłeś tego celowo. Ale jesteś mi winny opowieść. Nie myśl że znikniesz sobie od tak tajemniczo nie wyjaśniając mi co tu się stało. A teraz chodźmy.
Dziennikarz zrobił cztery kroki w wybranym przez siebie kierunku, po czym odwrócił się jeszcze z już minimalnie większym zwątpieniem w głosie - Bo nie zrobiłeś tego celowo, nie?
Zebrali się do marszu. Na samym początku Kenneth podjął jednak kwestię, która sprawiła że dziennikarz sam musiał się zastanowić. Nie odpowiedział od razu, przeszli dobre kilkanaście metrów, zanim Norbert wrócił z autoanalizującej podróży w głąb siebie.
- Tak, to przerażające, prawda?! To znaczy mnie to przeraża! Przeraża mnie to jak niewiele rzeczy mnie przeraża?! Czy to ma sens?! - rozważania psychologiczne znacząco utrudniał wiatr, który należało przekrzykiwać. - Wydaje mi się że bywałem w gorszych tarapatach! Jeszcze zanim na świecie zaroiło się od mutantów! Kosmitów! Bogów!  I podobnych! Przez jakiś czas pracowałem jako korespondent wojenny! Pomyślałem że zrobię tym jakąś różnicę! Namówiłem szefa i pojechałem! Potem, gdy na miejscu po tygodniu okazało się że rzeczywistość przerosła moje oczekiwania, było zbyt późno by wracać. Nie z twarzą! Myślę że moje życie wisiało na włosku tak wiele razy... że przestało to już robić na mnie wrażenie!
Musiał zrobić przerwę. Prowadzenie rozmowy w tych warunkach męczyło nie mniej niż marsz. -Muszę sobie zrobić wakacje! Choć ostatnim razem jak robiłem sobie wakacje, akurat tę miejscowość zaatakowali kosmici i pozamieniali wszystkich ludzi w zombie! Tak wygląda moje życie! Właśnie tak! - po ostatnim zdaniu zatoczył krąg ręką dookoła, wskazując że ich obecna sytuacja idealnie wpasowuje się w jego curriculum vitae.
Z początku droga szła łatwo, ale w miarę oddalania się od łuny samochodu, podążanie asfaltem stawało się coraz trudniejsze. Jedynym ich źródłem światła pozostawały dwie latarki dziennikarza, a warstwa białego puchu szybko narosła. Do tego śnieżyca nie zdawała się ustępować. Wręcz przeciwnie, choć dawno przekroczyła punkt w którym można było odczuwać jakąkolwiek różnicę. Dziennikarz jechał do LA w celach służbowych, a nie na narty, tak więc w jego bagażach nie znalazły się ani jedne gogle. Całe szczęście że wielkie okulary przeciwsłoneczne kupione na stacji nadały się w charakterze ochrony twarzy. Do tego Norbert owinął sobie szczelnie całą głowę szalikiem. Okulary przeciwsłoneczne w nocy nie poprawiały widoczności, ale i tak było to lepsze niż marsz z zamkniętymi oczami.
Okazało się że torba, którą wziął ze sobą Kenneth jednak na coś się przydała, bo dziennikarz w pewnym momencie poprosił go o przystanie i powyciągał z niej całą masę ubrań, żeby ubrać się na prawdziwą cebulkę. Ubrał na siebie tyle bluz, skarpet i par spodni na raz, na ile pozwolił mu na to materiał.
Choć Norbert wydawał się niepoprawnym optymistą, to w trakcie marszu wyraźnie tracił zapał. Może upadało jego morale, a może po prostu coraz bardziej słabł. Efekt tego był jednak taki, że nie od jakiegoś czasu wcale już się nie odzywał. Powłóczył tylko noga za nogą, choć tempo miał nawet niezłe, zwarzywszy na zaspy jakie musieli przemierzać.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Czw Lis 26, 2020 10:40 pm

Lepsza reakcja niż nagły atak paniki. To znaczy przyjrzał się mu, potem pojazdowi, potem znowu jemu. I okazało się, że nic się nie stało. Oczywiście, że nic się nie stało. Równie dobrze mógł mu spaść na głowę i posłać go od razu na tamten świat. Albo zmienić go w inwalidę na resztę życia, nie mogącego nawet mrugać samodzielnie. Nawet, jak nic się nie stało, to rzucił go w sytuację, gdzie Norbert znajdował się teraz w środku lodowej zawieruchy. Nie wiadomo, jak daleko od jakiejkolwiek bezpiecznej przystani. Kilian zna ludzi, którzy w tym momencie złapaliby go za szyję i zaczęliby mu modelować na nowo twarz, pięściami. Dla Norberta? Nah, wyklepie się.
Ruszyli. A jego towarzysz zatrzymał się po kilku krokach i zadał to dziwne pytanie. Jakby chcąc się upewnić, że to nie było zamierzone. Jak mógłby odpowiedzieć na takie pytanie? Czego nie powie, ten i tak będzie miał dowolność interpretacji.
-Czekam tylko na moment, jak się odwrócisz. Wtedy zmienię się w trzymetrowego, szarołuskiego lodowego smoka i zrobię z ciebie podwieczorek.
Kenneth parsknął na samą myśl o czymś takim. To nie tak, że wstępnie opisał mu swego smoczego towarzysza. Już widział, jak Eldunar wyrywa się do swojego ciała, tylko po to, by zrobić sobie przekąskę z jakiegoś człowieka. Co prawda miał w pamięci kilka momentów, kiedy to smok zrobił komuś krzywdę za pomocą kłów, ale… nie zdarzało się to często. I raczej nie w ramach obiadu. Jeśli Norbert nie załapie od razu żartu, to Kilian poklepie go po ramieniu i zaśmieje się tylko, maszerując dalej.
-Nie wiem, czy uwierzysz w historię, którą mógłbym opowiedzieć. Jak tylko ustalę, które myśli i wspomnienia są moje.
Nie dokończył swojej wypowiedzi, przynajmniej na razie. W końcu to nie tak, że nie wiedział, co powinien, a czego nie powinien mówić. Nie wspominając, że był członkiem tajnej grupy międzynarodowej. Nie mógł tak po prostu opowiadać o wszystkim. Ale z drugiej strony… dobrze było móc otworzyć do kogoś gębę, odezwać się, pogadać i wyjaśnić wszystko, co jasne nie było. A trochę mu się tego nazbierało. Norbert zaczął mu opowiadać o wydarzeniach ze swojego życia oraz rzeczywiście, ciekawej przeszłości. Powiedziałby, że bardziej to pasowało do jakiegoś członka agencji federalnej, może agenta SHIELD albo jednego z „bohaterów” lub tych rzeczywistych grup, których celem było nieść pomoc innym. Kenneth milczał, maszerując tylko obok mężczyzny i słuchając jego historii. Chętnie dowiedziałby się nieco więcej na temat tych całych „zombie”. Byli jak w filmach? Chcieli go zeżreć? Nastała chwila przerwy, podczas której niepotrzebne rupiecie z drugiej torby, jednak się przydały. Ronae zaczynał przypominać cebulę. Zabawnie to wyglądało, bo Kenneth co prawda miał na sobie kurtkę, ale głównie po to, by nie nieść jej w rękach. Była nawet rozpięta i dość luźno założona, by nie przeszkadzać.
Scalebound nawet nie zauważył, kiedy nagle obaj zamilkli, a dalsza podróż zaczęła przebiegać w absolutnej ciszy. Jedynie szum wiatru i wszechobecny śnieg. Jego uwaga poświęcona była Eldunarowi. Próbie przywołania go, otrzymania odpowiedzi. Kilka razy zerknął nawet na swą dłoń, którą na chwilę uniósł przed siebie. Może tym razem się uda? Dłoń pokryje się lodem, potem narosną na nią łuski, paznokcie zmienią się w pazury. Nic takiego nie miało miejsca. Przeszedł jeszcze trochę, zanim coś zaczęło mu przeszkadzać. Dźwięk, a raczej jego brak. Rozejrzał się i szybko dostrzegł, że chwilowo zostawił Norberta w tyle.
-Norbert!
Krzyknął, chcąc nieco obudzić towarzysza. Podszedł do niego szybkim, pewnym krokiem. W przeciwieństwie do dziennikarza, komandos nie miał takich problemów z przemieszczaniem się w tym terenie. Zwłaszcza, że w takim wychował się od małego. Sięgnął rękoma i chwycił dłońmi za głowę mężczyzny, zmuszając go, by ten na niego spojrzał.
-Skup się i nie zasypiaj. Chcesz opowieść? Jestem jednym z ostatnich smoczych heraldów z Caer'Aechealan! Jak tu odpłyniesz to nie poznasz tej historii.
Wyjawił cząstkę prawdy, ale czemu nie? Nie zdążył nawet złożyć raportu własnym przełożonym. Ale chyba mu to wybaczą. Ale może ten człowiek znowu się uruchomi, zaleje go falą pytań i będzie miał więcej energii na dalszą podróż. Niezależnie jednak od tego, Kilian ustawił się po lewej stronie dziennikarza, łapiąc go za ramię i zmuszając go do szybszego chodu, chociaż trochę. Nie mieli czasu na przystanki, zwłaszcza nie w takiej zimie, jak ta tutaj. Gorzej, że skoro zaczął z tą historią, to będzie musiał dokończyć. Inaczej smok mu nie wybaczy. Jak już go odzyska. Pozostawało pytanie, w jaki sposób? Ale po kolei. Najpierw doprowadzić cywila i siebie do bezpiecznego miejsca.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Pią Lis 27, 2020 11:05 am

Gdy Kenneth żartobliwie odpowiedział na jego pytanie, dziennikarz zastygł w miejscu i wpatrywał się przez niego przez chwilę milcząc. To byłby pierwszy raz gdy Norbert widział swojego towarzysza w żartobliwym nastroju i nie wiedział czego się spodziewać. Dopiero gdy ten poklepał go po ramieniu, pozwolił sobie na rozluźnienie.
-No tak, to był dowcip. Jasne. Hahaha… - „hahaha” nie brzmiało szczególnie przekonująco.
W dalszą część drogi zaczynała wkradać się monotonia. Norbert wpadł w niejaki trans. Zahibernował się mentalnie. Warunki spaceru były prawie himalajskie. Nie był pewien czy bardziej przeszkadzał mu chłód, czy trudność brodzenia przez wiatr w gęstym śniegu. Po jakimś czasie zaczął odczuwać zmęczenie w mięśniach, a był przecież wysportowanym człowiekiem. Skupił się na stawianiu kroków i nie myślał o niczym więcej jak tylko wyciu wiatru i chrzęstu śniegu pod stopami. To i coraz większy wysiłek wkładany w pokonywanie kolejnych kroków działało wręcz hipnotyzująco. Po jakimś czasie zamknął się w sobie tak bardzo, że wręcz zapomniał że ktokolwiek idzie drogą obok niego.
Mimo że cały czas szedł naprzód, śmiało można było powiedzieć że głos Kennetha go obudził. Otrząsnął się wyraźnie i zaczął wodzić wzrokiem po okolicy. Bez oporów dał pokierować swoją głową. Był tak opatulony, że jego towarzysz nie mógł zobaczyć jego twarzy, ale jego wiotkość i ociężałość ruchów mówiła sama za siebie.
Norbert skupił wzrok i myśli na Kenneth’ie. Samo przerwanie monotonii marszu podziałało na niego pobudzająco, ale bał się zgadywać ile może potrwać ten efekt zanim znowu „odpłynie”. Człowiek powiedział coś, co ledwo do niego dotarło, ale przynajmniej wysiłek skupienia się na zrozumieniu ludzkiej mowy pozwolił mu zogniskować myśli. Smoki i nazwy których nie rozumiał. Na pewno nie w tym stanie. Jego ciekawość została jednak pobudzona.
- Smoki, co? – odpowiedział powoli, obserwując swojego towarzysza, jakby dopiero teraz zauważył że ten nosił się jak na jesienny spacerek i wcale mu to nie przeszkadzało. – Zakładam, że to nie znaczy wcale że potrafisz krzesać ogień oddechem, czy coś? – wiedział jaka będzie odpowiedź, ale tonący brzytwy się chwyta. Jego przyjaciel miał problemy z pamięcią. Może mógł zapomnieć o tak nieistotnym fakcie jak smoczy płomień. – No co? Nie znam się na tych rzeczach.
Norbert rozejrzał się dookoła. Sceneria nie wydawała się zmieniać. – Jak daleko mogliśmy już przejść? Mam nadzieję że połowa już za nami. Boże, mam wrażenie że płuca mi płoną…
Przystanął na moment i pochylił się opierając dłonie na kolanach. Miał ochotę zrzucić szalik i zaczerpnąć porządny wdech, ale wiedział że teraz taka dawka zimnego powietrza na rozgrzany organizm może rozwalić mu płuca. Nie kontynuował wątku pochodzenia Kennetha. Zwyczajnie nie miał w tym momencie siły na abstrakcyjne myślenie. To będzie musiało zaczekać.
Norbert z ulgą, choć niemą, odebrał pomoc od człowieka. Pierwszy raz w życiu żałował że nie ma supermocy. Mógłby teleportować się teraz na Hawaje. Stworzyć ogień machnięciem ręki. Zamienić się w lodowy sopel. Do tego ostatniego w sumie niewiele mu brakowało…
-Mój sąsiad… twierdzi że jest mutantem… - zaczął bredzić dziennikarz. Mogło to wydawać się oznaką tracenia rozumu. Norbert jednak świadomie zmuszał się do paplania, żeby nie pozwolić sobie zasnąć. Tak naprawdę nie mówił wcale do Kennetha. Słowa wypowiadał cicho i pod nosem, choć jego towarzysz pewnie mógł je usłyszeć, teraz gdy pomagał mu iść. - … mówi że pewnego dnia się obudził i potrafił mówić do drzew. Ja mu na to, stary, każdy umie mówić do drzew. A on na to żebym nie był śmieszny, bo on wie że drzewa go słyszą. Więc go pytam: I co? Możesz im kazać coś zrobić? A on patrzy na mnie tym wzrokiem, jakby gadał ze skończonym debilem i mówi... –Norbert zrobił długą pauzę. Nie sposób było powiedzieć czy znów traci przytomność, czy buduje napięcie. W końcu jednak kontynuował. – I on mówi: Stary, to są drzewa. Co może zrobić drzewo?
Dziennikarz nawet sam się zaśmiał ze swojej anegdoty, choć był to śmiech bardzo słaby. Brzmiał raczej jak seria cichych kaszlnięć.
Szli tak przez dłuższy czas, aż w końcu w zasięgu wzroku coś zaczęło się wyłaniać. Plama ciemności innego odcieniu niż otchłań dookoła. Po podejściu bliżej rzeczywiście okazało się że jest to budynek stacji benzynowej, jednak z zewnątrz absolutnie nie wyglądała na czynną. Sam kompleks był dość spory, bo poza stacją znajdował się tutaj jakiś bar z kilkoma pokojami na piętrze. Wyblakłe slogany za pokurzonymi szybami sugerowały że nie była to tylko kwestia pojawienia się poza sezonem. Do budynku nie ciągnęła żadna linia wysokiego napięcia, więc albo została zdemontowana, albo w czasach swojej świetności kompleks był zasilany w inny sposób. Jedynym pozostawionym na parkingu samochodem był pickup prawdopodobnie tak stary jak sama droga 66. Nie miał już żadnych kół, ani szyb, a karoseria składała się już w większej mierze z rdzy niż z metalu.
Na ten widok dziennikarz o dziwo zyskał drobny powiew sił. Bez pomocy Kennetha podszedł do jednej z szyb i przywarł do niej starając się spojrzeć do ciemnego wnętrza. Nie skomentował w żaden sposób tego znaleziska. Przywarł tylko do ściany, jakby się do niej przykleił. Czyżby cel do którego dążyli tak go załamał? Dyszał przy tym ciężko.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Nie Lis 29, 2020 11:20 pm

Tak, to był dowcip. Norbert go nie załapał. Lub mu nie uwierzył. „Hahaha” nie tylko nie brzmiało szczególnie przekonująco, co dało jasny sygnał zwrotny. Poza tym, skoro w to uwierzył… co musiał przejść do tej pory? Z resztą.
-Jakbym miał tobie coś zrobić, to miałem lepsze momenty. Poza tym, on by mi nie darował.
Skomentował dodatkowo, gdy już ruszyli dalej. Ten komentarz był bardziej skierowany do samego Kennetha, niż do dziennikarza. Tak, smok by mu nigdy nie wybaczył. Odebranie życia niewinnego, nigdy nie wchodziło w grę. Nawet podczas ostatnich miesięcy, Eldunar wielokrotnie powstrzymywał żołnierzy przez atakowaniem „przeciwnych” cywili, niepopierających ich sprawy. Dalsza podróż trwała w najlepsze. Kilian skupił się znów na swoich myślach i tym, co działo się do tej pory. Powrót do własnego świata, twarde lądowanie. Brak Eldunara. Gdzie był smok? Musiał być z nim, tylko nigdy wcześniej tak nie milczał. Zawsze udzielał jakiejś odpowiedzi. Jakiejkolwiek. A teraz… cisza. Potem była ta krótka chwila przerwy, na wybudzenie towarzysza.
Oczywiście, musiał pojawić się ulubiony temat Eldunara. Skoro smok, to na pewno zieje ogniem? Już potrafił sobie wyobrazić irytację gada, że dlaczego ogień? A lód? Co złego jest w lodzie? Znał nawet takie, co buchały z pysków energią.
-Lodowy smok.
Podkreślił, przy okazji wyjaśniając, dlaczego był tak luźno ubrany. Dlaczego nie przeszkadzało mu wszechobecne zimno i śnieg. Złapał go więc za ramię i ruszyli dalej. Kolejne mile, jedna za drugą. W pewnym momencie Norbert zaczął gadać. Kilian sam nie wiedział, czy do niego, czy może do siebie. Coś o sąsiedzie mutancie rozmawiającym z drzewami, który na dodatek nie mógł zmusić tych drzew do niczego. Straszliwie bezużyteczna moc. Maszerowali dalej. Kenneth potrząsnął łbem, przez chwilę wydawało mu się, że z daleka widział trzymetrowego smoka. Ostatnie czego potrzebował, to Tyran, który wpadł tu za nim. Na szczęście były to tylko zwidy.
Zwidami nie było to, co zauważył chwilę później. Olbrzymia, ponura sylwetka konstrukcji, do której dążyli. „Stacja benzynowa”. Kenneth spojrzał na Ronae, by upewnić się, że pod tym określeniem rozumieją to samo. I że jednak nie trafił do jakiegoś świata post apokalipsy. Bo obecny tutaj skoczek bez-spadochronowy, śmiał wyobrażać sobie oświetlony w pełni sprawny budynek. A nie jakiś żart. Śnieżyca, ciemność i jeszcze ciemny budynek. Norbert wyrwał się i wyprzedził go, pełen entuzjazmu. Kilianowi jakoś go brakowało. Po tym wszystkim po prostu nie wierzył, że sytuacja jest cudowna i wspaniała. Pistolet, pewnie bez amunicji, z tyłu za pasem. Brak dostępu do lodowej, smoczej magii. Brak smoka do pomocy. Wejdą tam i spotkają jakieś złe moce, które ich zeżrą.
W przeciwieństwie do towarzysza, Rev podszedł do budynku bardziej zachowawczo. Analizował spojrzeniem całą konstrukcję, od jednej ściany do drugiej. Starał się znaleźć ślady obecności człowieka, jakiekolwiek. Że ktoś tu niedawno był, chociaż przez chwilę. Bez słowa podszedł do Norberta, a następnie skierował się do najbliższych drzwi. Najlepiej takich oznaczonych „wejście”. Podejdzie i spróbuje je otworzyć. Nacisnąć klamkę i pchnąć lub pociągnąć, obojętnie. Byle tylko zobaczyć, co jest w środku. Raczej nie spodziewał się kłopotów, choć jego towarzysz jakoś niczym się nie pochwalił. Budziło to pewne obawy. Przy pozytywnym widoku, zapewne Norbert już byłby w środku. Jednak nie tym razem. Więc co się tam znajdowało? Lub czego nie było?
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sro Gru 02, 2020 9:55 pm

Budynek był całkiem spory, jak na odosobnienie tego miejsca. Od razu rzucał się podział na dwie jego części. Jedną z nich stanowił zapewne sklep stacji benzynowej. Była to mniejsza część w której dało się zauważyć ladę sklepową i rzędy regałów na wszelakie drobnostki. Większą część budynku stanowił jednak zajazd. Jadalnia była dość spora i zbudowana na planie litery "L" Tak by jak najwięcej stołów mogło stać przy oknach. Prawdopodobnie pomieszczenie do którego prowadziły drzwi za ladą były kuchnią. W dalszej części pomieszczenia widać było schody na górę. Cała sala utrzymana była w typowo traperskim stylu, z drewnianą boazerią i wypchanymi głowami zwierząt na ścianach. W półmroku wielki i podniszczały łeb łosia wyglądał naprawdę upiornie.
Budynek nie nosił zupełnie żadnych śladów użytkowania od bardzo dawna. Być może wnikliwsza analiza pozwoliłaby jakoś podważyć tę teorię, ale warunki nie sprzyjały oględzinom. Można to było interpretować dwojako. Być może interes zwyczajnie upadł podczas kryzysu kilka lat temu i nigdy nie powstał na nogi. Kompleks był przecież zbyt daleko od miast, aby zamieszkali tutaj chętni bezdomni. Wilki i jelenie nie otwierają też drzwi. Przyczyny opuszczenia domostwa mogłyby więc być zupełnie naturalne. Z drugiej strony, w dzisiejszych Stanach Zjenoczonych nadnaturalne siły były równie prawdopodobnym zjawiskiem.
Drzwi, jak można było się spodziewać, były zamknięte. Nawet sama klamka poruszała się z niewielkim oporem. Prawdopodobnie nie była dawno używana. Drzwi też były już sfatygowane przez czas. Sforsowanie ich nie powinno zająć wiele czasu. Sam czas był jednak rzeczą, którą dziennikarz nie dysponował w nadmiarze i jeśli Kenneth zamarudzi przy drzwiach więcej niż parę minut, usłyszy trzask po swojej prawej stronie i zobaczy dziennikarza, który wybija resztki szyby z okna swoim kubotanem, tak by dało się jakoś przejść bardzo nie kalecząc.
Tak czy siak dostali się do środka.
Samo postawienie stopy we wnętrzu budynku było wytchnieniem. Wiatr tutaj przecież już nie szumiał, tak więc można było odsapnąć, a nawet porozmawiać. Odczuwalna temperatura też stała się przez to odrobinę wyższa. Gdy tylko weszli do środka, mogli od razu dostrzec swoje wybawienie w tej sytuacji. W rogu pomieszczenia stał kamienny kominek. Pogrzebacz i inne narzędzia czekały w gotowości na małym żelaznym cokole.
Dziennikarz nie czekał na nic. Bez słowa złapał za pierwsze krzesło i unosząc je oburącz nad głową zaczął nieskładnie uderzać nim o podłogę. W końcu udało mu się je jednak połamać, więc zebrał pieczołowicie zniszczone fragmenty i ułożył z nich stos wewnątrz paleniska. Należało jeszcze zdobyć rozpałkę, ale tej Norbert miał przecież dużo pod ręką. Wyjął z torby jakiś gruby notes, ale zamiast od razu wrzucić go do ognia zawahał się. Mimo że cały dygotał, to widać było że nie jest z nim tak źle, żeby ślepo myśląc o przetrwaniu nie zatracił jakichś wyższych wartości, choćby sentymentu. Jeżeli nie znalazło się nic innego, zacznie wydzierać kartki i umieszczać je wewnątrz stosu. Z ogniem problem był już najmniejszy, bo wewnątrz plecaka mężczyzny znalazła się zapalniczka zippo.
Rozpalenie połamanego krzesła wymagało kilkukrotnego wymieniania podpałki, ale w końcu się udało. Dziennikarz zastygł niemal w bezruchu przed żarem paleniska. Nie ruszał się przez dłuższą chwilę i pewnie siedziałby tak dłużej, gdyby coś nie zmąciło jego uwagi.
W pomieszczeniu zaczynało robić się duszno. Dym z kominka nie ulatywał w górę szybu. Norbert powstał i kilkukrotnie przestawił wajchę regulującą otwarcie komina. Na próżno. Wyglądało na to że szyb był zatkany. Dziennikarz westchnął i zaczął rozcierać czoło zastanawiając się nad rozwiązaniem.
W tym momencie uduszenie wydawało mu się i tak bardziej kuszące od zamarznięcia, ale za kilka minut zmieni pewnie zdanie.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Pon Gru 07, 2020 9:17 pm

Zamknięte. Ale czy naprawdę spodziewał się, że drzwi tak po prostu ulegną jego woli, otworzą się, a w środku przywita go obsługa budynku? Jacyś nieumarli pracownicy. Po wydarzeniach z Caer'Aechealan, pewnie nawet uznałby to za dość normalną rzecz. Odruchowo sięgnął do pasa, ale… tak, to przecież pożyczone ubrania. Westchnął, zerknął na wlepionego w okno towarzysza, po czym wziął się za szybkie badanie drzwi. Obejrzał zamek, następnie zawiasy. Naparł dwa-trzy razy na same drzwi, sprawdzając, czy nie wypchnie ich siłą. Bez potrzeby wyrwania drzwi z zamkiem. Po prostu chciałby móc je zamknąć, nie wpuszczać pogody do środka. Więc tak, zajęło mi to kilka minut. Znów podjął próbę skomunikowania się ze swoją mocą – bezskutecznie. Może źle o tym myślał? To nie była jego moc. To była moc smoka. I zaraz by te drzwi otworzył. Ale przez szum wiatru i śnieżycy, do jego uszu dotarł dźwięk tłuczonego szkła. Obrócił spojrzenie niebieskich oczu, by dostrzec Norberta dokonującego agresywnej napaści na suwerenne okno. Tyle z w miarę cichego wejścia. Kenneth podniósł się i przemieścił do mężczyzny. Pozwolił mu dokończyć, w razie potrzeby sam dobił jakieś szkło, by ten w pośpiechu się nie pociął. To było złe miejsce na wykrwawianie się.
Do środka wszedł zaraz po dziennikarzu. Do nosa napłynął ten cudowny zapach związany z wszechobecnym kurzem, ale przynajmniej było cieplej. Tylko jemu to nie odpowiadało. Z jakiegoś powodu wolał być na zewnątrz, w zimnie. Nic jednak nie powiedział. Dostrzegł kominek i już chciał go wskazać, zwrócić uwagę, jednak Norbert znów był szybszy. Tym razem zaczął demolować niewinne krzesło. Powodując przy tym wystarczająco dużo hałasu, że jeśli coś tu nie żyło, to na pewno się obudziło. Scalebound westchnął, po czym podszedł do mężczyzny i chwycił za krzesło, którym ten uderzył akurat o ziemię. Nie pozwolił mu go ponownie podnieść. Zamiast tego zabrał mu mebel, po czym chwycił za oparcie, a następnie celnymi kopnięciami połamał nogi oraz pozostałe elementy krzesła, na mniejsze części. Może nie miał części smoczej siły, ale nadal był bardzo sprawny i silny fizycznie, jak na człowieka. Brakowało mu jednak tych zdolności fizycznych, jakie zyskiwał od Eldunara. „Drewno” oddał Norbertowi, a sam rozejrzał się po pomieszczeniu, do którego trafili. Wszechobecna ciemność nie ułatwiała zadania. Niby mieli te dwie latarki, jakby tego nie nazwać, jednak obie zostawił Norbertowi. Kenneth był po prostu przyzwyczajony do wszechobecnej ciemności w swoim życiu. Najczęściej miał GPS, jednak i tutaj był w stanie sobie poradzić. Raczej. Trochę wątpliwości pozostało.
Wszystko było wypełnione, bo brzegi… kurzem i pajęczynami. Chyba największym zagrożeniem stała się chwilowo wizja armii pająków, które wypełzną ze wszystkich możliwych dziur i nor, tylko po to, by pożreć Norberta. Dlaczego akurat jego? A w kogo innego, na pustyni, trafi lodowy pocisk? No właśnie. Kenneth obrócił się, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk płonącego drewna. Może niezbyt zdrowy zapach, bo drewno nie było najlepszej jakości. O ile nie była to przeróbka, dodatkowo pokryta wszelakimi możliwymi zabezpieczeniami od wilgoci, korozji, pleśni, ludzi i kosmitów. Mężczyzna odetchnął, a następnie podszedł powoli do siłującego się z mechanizmem towarzysza. Sam nie próbował, jeszcze coś uszkodzi. Zamiast tego zrobił krok ku ognisku, wyciągnął nieco dłoń i poczuł dziwne ukłucie. Ukłucie przerodziło się w pieczenie, wewnątrz samej dłoni. Wzrok padł na lewą rękę, na której pojawiły się znaki, ciągnące się wzdłuż żył i tętnic. Wszystko zaczęło się od dłoni, która piekła coraz bardziej. Kilian cofnął dłoń od źródła ognia, a wraz z tym pieczenie ustało. Zbliżył dłoń ponownie, a ta znów zaczęła robić się szara, głównie wzdłuż żył i tętnic. Nie czekał na powrót większej ilości bólu lub do momentu, aż stanie się coś niekontrolowanego. Jego ciało zwyczajnie nigdy się tak nie zachowywało. Ostatecznie, Kenenth cofnął się o dwa kroki i usiadł, nieco dalej od źródła ciepła. Zdjął z siebie kurtkę, którą następnie oparł o bagaż, by nie pobrudzić jej na ziemi. Jakby to miało jakieś większe znaczenie. W przeciwieństwie do dziennikarza, operator skupił się na swojej aktualnej sytuacji. Znów naszły go myśli, jak przywołać Eldunara? Ponowna próba zawołania smoka spełzła na niczym. Albo stroił sobie z niego żarty, co nigdy się nie zdarzało, albo… chyba nie chciał teraz słyszeć odpowiedzi. Zmrużył oczy, gdyż światło z prowizorycznego ogniska nagle zaczęło mu wadzić, stało się silnie rażące. W pewnym momencie zasłonił oczy prawą dłonią, odwracając nieco wzrok.
-Ogień, nie wymyka się spod kontroli?
Zapytał, lekko poirytowany tym światłem. Tylko całe to światło widział wyłącznie on. Zapewne Norbert odwróci się do niego, zaskoczony, że mężczyzna nagle dostał takiego uczulenia na światło wydobywające się z ogniska. Kenneth przymrużył jeszcze oczy, a następnie opuścił rękę i przyjrzał się płomieniowi. Wszystko wydawało się w porządku. Dlaczego więc tak raziło. I zrobiło się dziwnie jaśniej? Zagadka. Na którą Norbert znał odpowiedź. Źrenice oczu Kennetha wydłużyły się i zaczęły przypominać prawdziwie smocze spojrzenie, rodem z powieści czy filmów. Nie towarzyszyły temu żadne inne efekty specjalne. Poza faktem, że wzrok mężczyzny uległ nagłej zmianie. On rozpoznawał to poprzez dopasowanie wzroku do otaczającej ciemności i chwilową podatność na źródło światła. Tylko jeszcze nie domyślił się, że coś jest nie tak.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sro Gru 09, 2020 2:36 pm

Zanim Norbert jako tako się ogrzał, zachowywał się jak w amoku. Dobrze że Kenneth był na miejscu żeby poprawić wybieranie szkła z okna, bo dziennikarz zrobił to dość pośpiesznie, żeby nie powiedzieć prowizorycznie. Dziennikarz również bez oporu dał sobie wyrwać krzesło, nie mając siły jakkolwiek protestować. Jego reakcja opadła tak bardzo, że nawet nie skomentował łatwości z jaką jego towarzysz połamał mebel. Był żywym przykładem tego czym staje się człowiek na skraju możliwości przetrwania. Niewiele więcej niż zwierzęciem. Nie można było więc się zdziwić, że jako cywil nie pomyślał wpierw o zbadaniu terenu zanim zacznie rozbijać obóz.
Po odebraniu opału błyskawicznie zabrał się za rozpalanie w kominie. Krzesło musiało być chyba pokryte jakąś warstwą lakieru, bo rozpalenie go zajęło wiele prób dziennikarzowi, a sam ogień miał charakterystyczny, kolorowy odcień. Mimo to dawał ciepło, nawet jeśli trochę dymił.
To stanowiło coraz większy problem. Ogień tak naprawdę nie rozpalił się porządnie, a w pomieszczeniu już widać było smugi dymu pod sufitem. Norbert złapał więc za długi metalowy pogrzebacz i ostrożnie, tak by zanadto się nie poparzyć, sprawdził nim jako tako drożność komina. Tak naprawdę nie miał szans daleko sięgnąć, ale przecież i tak nie wezwą teraz kominiarza, prawda? Przez swoją przygarbioną pozycję nie mógł zauważyć wyników eksperymentu, który w tej chwili przeprowadzał Kenneth. Nie widział więc jak ten przykłada rękę do ognia, ani jak siada kawałek dalej od paleniska zdejmując kurtkę. Tym bardziej zdziwił się jego pytaniem. Jeśli chodziło o Norberta, to mogliby tu rozpalić nawet palenisko wielkości dwóch metrów, tymczasem ogienek który chwilowo uzyskali pozwalał mu nawet włożyć bez większego problemu rękę do komina. Norbertowi było zaledwie ciepło, a dosłownie wpakował się do paleniska. Prawdopodobnie jego towarzysz martwił się całym tym dymem. Całe szczęście Norbert był doświadczonym biwakowiczem.
- Nie, to tylko kwestia tego że stołki niekoniecznie dobrze nadają się na opał... – zupełnie błędnie odczytał intencje Kennetha. – Najchętniej rozpaliłbym bardziej, ale komin nie wygląda na…
W tym dokładnie momencie dziennikarzowi w końcu coś się udało. Pogrzebacz sięgnął czegoś w głębi szybu i poluzował to. Niestety to co blokowało wcześniej komin posypało się w dół, prosto na palenisko. Coś co na pierwszy rzut oka wyglądało na wyschnięte resztki sporego gniazda i kilku martwych ptaków stanowiło idealną podpałkę. Buchnął płomień. Patyczki momentalnie zatliły się i rozsypały poza obręb paleniska. Dziennikarz wyskoczył jak oparzony, a gdy zauważył że tli się fragment jego kurtki rozpoczął przedziwny taniec, starając się ugasić ubranie uderzeniami dłoni. Całe szczęście że miał na sobie całą masę szczelnie przylegających warstw odzieży, tak więc ogień jeszcze go nie parzył i nie tak łatwo było mu się rozprzestrzeniać. Dziennikarz odruchowo szukając pomocy spojrzał w końcu na Kennetha. Szoku na jego twarzy nie udało się pomylić z niczym innym. Dosłownie zastygł na moment w bezruchu, niczym sarna przed światłami samochodu. Jego smoczy towarzysz mógł od razu zauważyć, że coś było z nim nie tak.
Bo w końcu w jakim trzeba być stanie, żeby zaszokować nim człowieka, któremu właśnie płoną spodnie?
W końcu jednak w dziennikarzu coś pękło i zdecydował wyraźnie, że są rzeczy ważne i ważniejsze, a pożar własnej odzieży jest zdecydowanie jedną z tych drugich. Przynajmniej wiedział już że ten człowiek nie był szaleńcem. Był tylko potworem z innego wymiaru, czy coś takiego, ale przynajmniej prawdomównym, a to już coś.
Mieszaną kombinacją trzepania nogami, rękoma. a także odrobiną turlania udało się Norbertowi w końcu jakoś się dogasić. Szybki rzut oka na kominek dał jednak do zrozumienia że problem nie jest jeszcze rozwiązany, bo od ogarków, które posypały się z paleniska, zaczęła tlić się drewniana podłoga, której o dziwo lakier nie chronił tak dobrze jak krzesła. Wydawał się wręcz stanowić idealną podpałkę. Cienkie plastikowe obrusy na stołach nie nadały by się zapewne w charakterze koca gaśniczego. Norbert więc jeszcze raz złapał gadzi wzrok Kennetha i już miał coś powiedzieć, ale w sumie to nie wiedział co. Zamiast tego odwrócił się na pięcie, przeskoczył sprawnie ladę i zanurkował do kuchni.
Mogło to wyglądać na ucieczkę przed smokiem, ale w rzeczywistości dziennikarz pobiegł poszukać jakiegoś środka gaśniczego w pomieszczeniach, gdzie znalezienie go było bardziej prawdopodobne.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Czw Gru 10, 2020 9:42 pm

Stołki nie nadawały się na opał. Na pewno nie te tutaj i na pewno nie w wykonaniu kominka, który dodatkowo był zatkany i powoli zaczynał ich dusić. Buchnął ogień. Kenneth odwrócił głowę w drugą stronę, chwilowo oślepiony nagłym rozbłyskiem. To nie było normalne i zazwyczaj się nie zdarzało. Zaczynał wręcz czuć, że coś jest nie tak. To nie tylko ognisko, ale wzrok nagle strasznie się wyostrzył. Przymrużył mocniej oczy, rozglądając się po otoczeniu. Norbert przesunął się z dala od kominka, a ten z kolei postanowił wypluć nieco ognia na zewnątrz. Ciało Kennetha zareagował niemalże natychmiast. Tym razem nie tylko po rękach, co po szyi i korpusie przeszło to samo, bolesno-zimne uczucie. Kłucie, potem jakby parzenie. Odruchowo cofnął się od źródła ognia, szarpiąc się na równe nogi, jakby podłoga miała mu się zapaść pod stopami. Stojąc już metr dalej, obrócił spojrzenie na dziennikarza i dostrzegł szok na jego twarzy. Oraz powoli otaczający go coraz bardziej ogień. Co on zobaczył? Ducha? Potwora? Coś było nie tak, ale tym czymś był sam Kilian. Przecież towarzysz przyglądał się jemu, dokładnie jemu. Nie spoglądał za niego, nie spoglądał obok. Informacja zwrotna nadeszła, gdy wyłapał wzrokiem odbicie lustrzane w ramce obrazka. O ile samej swojej twarzy dokładnie nie widział, o tyle delikatny, niebieski błysk towarzyszący jego gadzim oczom był niemożliwy do pominięcia. Szok, nieco niedowierzania. Szczęścia i radości? Częściowo. Na chwilę oderwało go od rzeczywistości. Ta prosta informacja mówiła mu, że gdzieś tam jeszcze była nadzieja dla jego smoczego brata. Powoli uniósł prawą dłoń i oparł palec na swej twarzy. Przesunął od skroni do policzka, nie wyczuwając żadnych zmian. Żadnych bruzd, wgłębień czy narośli w postaci łusek. Nacisnął dłonią na wargi, przesuwając przy tym językiem po uzębieniu. Tutaj również żadnych wampirzych zmian. Choć rzadko, tak kilka razy zdarzyło się, że zęby zaczęły przerabiać się na kły. Było to dość nieprzyjemne i świadczyło o dość dużym „poborze mocy”. Otrząsnął się dopiero po chwili. Świadomość mu uciekła?
Norbert skoczył za ladę, niczym w jakimś filmie akcji. Przez chwilę naszła go myśl, że to jest ten moment, kiedy zaczynają strzelać. A on łapie na siebie wszystkie możliwe kule z popularnego w filmach „tommy guna”. Ale nic takiego się nie stało. Na szczęście nic strasznego! Nadal groziło mu spłonięcie. Choć jego nowy, bolesny, system reagowania na zagrożenia wydawał się być doskonałym pretekstem do uważania na ten rodzaj niebezpieczeństwa. Dla pewności szybko przesunął wzrokiem po otoczeniu, ale żadnej gaśnicy nie było w zasięgu wzroku. Tak, stare dobre, niepotrzebne nikomu – BHP. Kiedyś wystarczyłoby tylko skupić nieco energii i zgasić „ten śmieszny płomyk”, jakby to określił Eldunar. To nie tak, że smok nie szanował żywiołu ognia. Ale lód jest potężniejszy. Spróbuj stwierdzić inaczej. Pozostawał im jeszcze problem ugaszenia ognia. Norbert zapewne szukał bardziej standardowego rozwiązania. Kenneth postanowił spróbować czegoś iście potwornego, jak na potwora z innego wymiaru przystało.
Mężczyzna zrobił krok w kierunku płomienia, nieco niepewnie wyciągając prawą dłoń ku zagrożeniu. Efekt był niemalże natychmiastowy. Dłoń zaczęła zmieniać kolor, powoli robić się szara na linii żył i tętnic. Wraz z tym pojawiło się uczucie parzenia, bardzo nieprzyjemne. Odniósł wrażenie, że jego moc reaguje na zewnętrzne zagrożenie i zaczyna mutować jego ciało. Budzić się. A on dokładnie taki efekt chciał osiągnąć. Więc może gdyby zbliżył się jeszcze bardziej. Zrobił kolejny krok, a następnie kucnął. Z kolejnym zmniejszeniem odległości od ognia, efekt zaczął się nasilać i wręcz rozchodzić po całej dłoni. Skóra zaczęła robić się szara, choć jeszcze nic jej nie porastało. Wraz z tym ból był coraz mniej znośny. Ta przemiana nie wydawała się zbyt naturalna, przynajmniej względem dotychczasowych doświadczeń. Zacisnął zęby i przysunął się jeszcze o te kilka dodatkowych centymetrów. Towarzyszyło mu dziwne uczucie, jakby coś zaraz miało rozerwać dłoń od środka. „Człowiek odkrywający żywioł ognia, 2014”, nic tylko malować obraz.
-No dalej…
Wymamrotał do siebie, a płomień niemalże sięgnął skóry dłoni. Wtedy też odskoczył w tył, przeklinając pod nosem. Przynajmniej tak to stało. Syknął przez zaciśnięte zęby, łapiąc lewą ręką na nadgarstek prawej dłoni. Przytrzymał tak dłoń przez chwilę, aż ta powróciła do normalnego stanu. To nie było normalne. Ale ogień nadal płonął, a on nic nie osiągnął. To tylko posadzka i choć już się zapaliło, to jeszcze nie spłonęli. Dosyć, wystarczy. Cierpliwość do absurdu właśnie mu się skończyła. Spojrzał na kurtkę leżącą na torbie, po czym zerknął na bluzę, którą miał na sobie. Nie przedłużając, ściągnął z siebie bluzę, po czym wstał i podszedł do niekontrolowanego źródła ognia. Bez wahania rzucił bluzę w ogień i zaczął ją przyduszać, następnie podniósł materiał i rzucił go obok. Nie był to najskuteczniejszy sposób, jednak kupi im trochę czasu. Do momentu, aż Norbert znajdzie właściwe środki do zapobiegania tego typu zjawiskom. Oczywiście, stało się to, czego się spodziewał. Przedramiona zaczęły robić się szare, ale bynajmniej nie z braku krwi. Nie było to przyjemne ani delikatne, jednak wpierw musieli pozbyć się problemu ognia na podłodze. Potem pomartwią się tym, co się z nim dzieje. A raczej on się pomartwi, bo Norbert zapewne uzna, że wszystko w porządku i tylko zaraz zostanie zeżarty. Bluza również zaczęła łapać na siebie płomienie, jednak Kenneth nie wydawał się tym specjalnie przejęty. Gdyby tylko mógł wydusić z siebie odrobinę lodowej magii.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Pią Gru 11, 2020 9:46 pm

Buszując po kuchni Norbert starał się nie myśleć o tym że reptalianie naprawdę istnieją. Był to o tyle beznadziejny news, że o ile szokujący, to bezużyteczny prasowo. Nikt mu nie uwierzy, niezależnie od tego jak dobre dostarczyłby dowody. Oczyma wyobraźni widział jak Jameson wywala go z pracy (znowu) po pierwszym zerknięciu na nagłówek.
W szybko znalazł jednak gaśnicę pożarową. Całe szczęście ktoś pomyślał o tym by była na widoku w pomieszczeniu gdzie cały czas otwarty jest ogień i wrze gorący olej. Etykieta była zatarta, ale plomba wydawała się być na miejscu. Norbert szybko wydobył butlę, zdjął zabezpieczenie i na próbę skierował dyszę na środek pomieszczenia. Niestety jedyne co wydobyło się z wewnątrz to cichy pisk i niewielka grudka środku gaśniczego. No tak.
Nie tracąc nadziei złapał za stojące opodal wiadro i napełnił je pod kranem. Ciśnienie nie było wysokie ale przynajmniej było. Z pełnym kubłem wrócił z powrotem do salonu i przyłączył się do trwającej w najlepsze akcji gaśniczej. O dziwo widok reptalianina gaszącego ogień jakimś kawałkiem szmaty trochę go uspokoił. Wydawał się przez to bardziej ludzki niż gdyby na przykład… dziennikarz sam nie był pewien… chlusnął na niego strumieniem wody z paszczy? W każdym razie udało mu się opanować ogień na tyle dobrze, że strumień wody zupełnie go już dogasił.
Dopiero po zakończonej akcji dostrzegł że w ramach koca posłużyła jego własna bluza. Westchnął głośno na to znalezisko. Z jednej strony szkoda mu było ubrania, z drugiej strony sam mógł na to wpaść. Tak czy siak adrenalina go trochę pobudziła, komin zdawał się być już drożny, a temperatura w pomieszczeniu minimalnie się podniosła.
Z chęcią opadłby bez sił na jednym z zydli przy palenisku, ale po pierwsze nie był na to czas, po drugie były jeszcze rzeczy do zrobienia. Odwlekając w czasie moment konfrontacji ze swoim towarzyszem zebrał obrusy ze stołów i podszedł do wybitego okna. Otworzył je, złożył obrusy równo ze sobą, po czym po chwili mocowania się zatrzasnął je w miarę szczelnie framugą. Zdjął rękawiczkę i sprawdził stan swojej konstrukcji gołą dłonią. Nie była oczywiście idealnie szczelna, ale i tak była to kosmiczna poprawa w porównaniu do zacinającego do pomieszczenia wiatru i śniegu. Ukradkowo zerkał na Kennetha. Cisza powoli zaczynała mu ciążyć, ale nie był pewien jak powinien zacząć jakąkolwiek rozmowę.
W końcu zdobył się na podejście do Kennetha. Nie jakoś szczególnie blisko, ale zawsze.
-Nic ci nie jest? - zapytał i od razu zbeształ się za kolejne oczywiste pytanie. - To normalne tam skąd pochodzisz?
Coś zaczynało okropnie cuchnąć. Norbert zerknął na ptasie resztki skwierczące w palenisku. Z odgłosem kompletnej rezygnacji złapał metalowe szczypce i za ich pomocą wywalił ptaka za któreś z okien.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sob Gru 12, 2020 10:58 pm

Nadciągnęła odsiecz z gaśnicą. Kenenth zerknął kątem oka na przyrząd z jakim przybiegł Norbert i bardzo szybko stracił nadzieję na to, że ten przedmiot do czegokolwiek się jeszcze nadaje. Z resztą gaśnica zaraz to udowodniła. Towarzysz pobiegł po alternatywne źródło w postaci wiadra, które zapewne zaraz napełni wodą. On skupił się w tym czasie na dogaszaniu tego, co nadal tliło się na posadzce. Bluza, jak każdy materiał, do pewnego stopnia nadawała się do gaszenia. Nie tak dobrze, jak na przykład dedykowane koce gaśnicze. Ale lepsze to niż nic. Poza tym wolał poświęcić swoje ubranie. On ma mniejsze szanse zamarznięcia. W pewnym momencie do mózgu dotarł impuls o gwałtownym skoku temperatury. Akurat, jak dziennikarz wrócił z wiadrem z wodą, tak bluza zaczęła się przepalać na drugą stronę. Scalebound podniósł się i odsunął, pozwalając kompanowi „dobić” płomień. Sytuacja została zażegnana.
Odruchowo, Kenenth odwrócił się od towarzysza, kierując się w stronę lady, zatrzymując się przy niej. Oparł dłonie na zakurzonym blacie, biorąc głębszy wdech i opuszczając na chwile głowę. Oddalił się od źródła ognia, więc jego organizm zaczął się stabilizować. Mógł to wręcz wyczuć. Jak przedramiona przestają boleć, powoli przechodząc w lekkie mrowienie, a następnie powracając do normalnego stanu „odczuwania”. Zerknął jeszcze na Norberta naprawiającego wybite okno, a następnie skupił się na chwilowym wyciszeniu. Tak, jak go uczono. Zamknął oczy, uspokoił swój oddech. Miarowe, powolne wdechy. Skupienie na tym, co czuł. Na otoczeniu, na obecności innych istot. Położeniu siebie względem tych istot oraz innych obiektów. Przede wszystkim wyczucie źródła własnej magii. Tylko w tym wypadku nie czuł nic. Mimo to, że moc nadal w nim była. Przed chwilą tego doświadczył, tych dziwnych zachowań i reakcji organizmu. Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca.
Nastała chwila ciszy. Wraz z nią, większe skupienie na tym, co odczuwał. Pustka. Przynajmniej tak początkowo mu się wydawało. Ale to nie była pustka. Ciemność, jednak nie był tu sam. Jego świadomość znowu gdzieś się przeniosła. Choć miejsce to wydawało się bardzo niestabilne, obce. Jakby sen na jawie, najmniejsze drgnięcie mogłoby go stąd wyrwać. Nagle ogarnęło go uczucie zwątpienia. Jakby nie powinien był się tu znaleźć. Jednocześnie czuł, że musi się dowiedzieć. Poznać prawdę, co się dzieje?
Zasłużyłeś na to…
Głos, który wzbudził w nim strach, lęk. Czym było to… coś? To nie był Eldunar. To nie była jego własna świadomość. Jakby miał kontakt z czymś jeszcze, z czymś…
To wszystko była twoja wina…
Żal. Nagle ogarnęło go uczucie żalu za coś, co zrobił. Przecież mógł postąpić inaczej. Ale przecież co zrobił? Niczego nie uczynił, nie brał udział w niczym, czego mógłby tak potwornie żałować.
Jak możesz ze sobą żyć?
Poczucie winy. Ukłucie w piersi, potworny ból. Jakby dokonał jakiejś zbrodni. I wtedy wszystko zniknęło. Otworzył oczy i otrząsnął się, wybudzony przez pytanie Norberta. Przetarł oczy prawą dłonią, orientując się, że napłynęły mu do nich łzy. Choć nie rozumiał, dlaczego. Serce biło mocniej, kojarzył to… cokolwiek właśnie się stało. Smocza magia wydawała się być daleko poza jego zasięgiem pojmowania. Skupił się więc na tu i teraz. Pomimo strasznego zapachu, który dotarł do jego nozdrzy.
-Na Alasce? Nie, ludzi na Alasce nie porastają łuski, a ich oczy nie zmieniają barwy ani kształtu. To moja osobista, wspaniała cecha. Narzucona mi przez istotę, którą mam w sobie od urodzenia.
Nie dało się ukryć, że „wspaniała cecha” obarczona była aktualnie sporą dawką sarkazmu. Normalnie tak mu to nie przeszkadzało. Niejeden raz, uratowało mu skórę i życie. Nagłe porośnięcie skóry łuskami, który były w stanie bez problemu zatrzymać pocisk, o nożu czy innym ostrym przedmiocie nie mówiąc. Do tego bardzo odczuwalna siła i szybkość, jakie potrafiły mu wtedy towarzyszyć. Nie mógł narzekać, nawet, jeśli przemianie towarzyszył dyskomfort fizyczny. Po prostu się przyzwyczaił. Nie miał wyboru. Chcąc coś ze sobą zrobić, Kenneth chwycił krzesło znajdujące się obok. Nacisnął na nie dwa razy, by upewnić się, że nie pęknie. Przetarł siedzenie dłonią, po czym rozsiadł się na nim i oparł przedramiona na kolanach. Wypadałoby chociaż na chwilę usiąść i odpocząć po tych wszystkich wrażeniach. A nie zapowiadało się, by w najbliższym czasie była ku temu okazja.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Wto Gru 15, 2020 3:13 pm

W pewnych okolicznościach nawet sarkazm mógł być odebrany z ulgą. Była to właśnie jedna z tych okazji. Ciut uszczypliwa odpowiedź Kennetha znaczyła między innymi że jest o zdrowych i, co najważniejsze własnych, zmysłach.
-No tak, alaska, powinienem wiedzieć. – Norbert wzruszył ramionami na znak rezygnacji.
Nie chciał jeszcze siadać na miejscu, dlatego zabrał się za rozbicie jeszcze kilku krzeseł. Teraz gdy był już w lepszej formie szło mu dużo sprawniej. Mniej desperackich i niepotrzebnych ruchów, a więcej dźwigni i pomyślunku.
- Słuchaj, widzę że masz jakieś problemy. – trzask kolejnego złamanego krzesła. – To znaczy jeszcze inne problemy poza utknięciem po środku pustkowia podczas statystycznie niemożliwej zamieci. Ja nawet jeżeli się skupię nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, tak więc masz prawdopodobnie gorzej ode mnie. Chcesz o tym pogadać? Jestem niezłym słuchaczem.
Norbert połamał jeszcze dwa krzesła i usypał z nich stosik nieopodal kominka. Następnie przysunął blisko ognia zakurzony fotel z rogu pomieszczenia i z głośnym wytchnieniem się na niego uwalił.
- Czyli nie jesteś kosmitą. – zaczął zdejmując rękawice i przysuwając dłonie do ognia. Blisko paleniska zaczynało się robić naprawdę ciepło. – Mutantem pewnie też nie? I nie wiesz jak się tu znalazłeś? Może pomyśl o tym co jest ostatnią rzeczą, jaką pamiętasz przed uderzeniem w mój samochód.
Norbert zamilkł i spokojnie słuchał opowieści towarzysza. Naprawdę był dobrym słuchaczem. Poniekąd słuchaniem opowieści innych zarabiał na chleb.
A propos chleba, to doszedł do wniosku że nie ma przecież zapasów żeby obozować tutaj dłuższy czas. Jeszcze nie burczało mu w brzuchu, ale pewnie niedługo zacznie. Wyjrzał za okno. Miał nadzieję że jutro, góra pojutrze, po śniegu nie będzie już żadnego śladu. Pozostanie jeszcze problem utknięcia na pustkowiu bez transportu. Nie byli jednak aż tak daleko od cywilizacji żeby nie złapać jakiegoś stopa, lub dojść do jakiejś DZIAŁAJĄCEJ stacji benzynowej.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sob Gru 19, 2020 10:57 pm

Tak, Alaska. Na krótką chwilę ogarnęło go nostalgiczne uczucie tęsknoty za domem. Chciałby tam wrócić, do domu. Usiąść wieczorem na dworze, wśród spadających płatków śniegu. Dać się pokryć delikatną warstwą białego puchu, obserwować okolicę. Może nawet oddać medytacji. Ale nie teraz. Aktualnie znajdował się bardzo daleko od domu, do tego w nieznanym wcześniej położeniu. Nigdy nawet się do tego nie przygotowywał. Mało tego, Eldunar nawet nie wspomniał słowem, że kiedyś mogłoby go zabraknąć. Z tego co zrozumiał, to zadziałałoby to co najwyżej w drugą stronę. Człowiek się „skończy”.
Kenenth podniósł wzrok na Norberta, gdy ten zaczął swą krótką wypowiedź na temat tego, jakie to ten pierwszy ma problemy. Był niezłym słuchaczem, przynajmniej tak twierdził. Do tego sytuacja, w której obaj się znajdowali. Jednak jakoś nie mógł, tak po prostu, przyjąć tego do wiadomości. Jasne, mężczyzna już trochę u niego widział. Pewnie w życiu znacznie więcej, sam wspomniał o tym wcześniej. Ale jak to się miał do szczegółowego opowiadania o swoim życiu i problemie, jakim był brak dodatkowej istoty, którą normalnie mógł słyszeć, a nawet wyczuć?
Mimo początkowych chęci, Kenneth wstępnie zachował milczenie. Wsłuchał się jedynie w dźwięk pękającego drewna, który to był co chwila zagłuszany przez głos towarzysza. To nie tak, że koniecznie nie chciał o sobie opowiadać. Czuł się, jak wrak osoby, którą był. Wrak, który nadal miał w sobie chęć do dalszej walki. Tylko nie wiedział, jak powinien zacząć. W końcu pomysł podsunął mu sam Robert, tą krótką listą, czym nie był. Powoli podniósł wzrok i spojrzał na dziennikarza.
-Posłuchaj… dzieciaki miewają swoich wymyślonych przyjaciół. W moim wypadku, gdy byłem dzieckiem, ten przyjaciel nie był „wymyślony”.
Zaczął, a następnie wstał z krzesła. Znudziło mu się siedzenie. Podszedł kilka kroków do towarzysza, jednak nie za blisko. Nie chciał przesadnie zbliżać się do ognia i ponownie wystawić się na to dziwne zjawisko. Choć wewnętrznie czuł, że powinien to zrobić.
-Nie jestem ani mutantem, ani przybyszem z innego świata. Stwór, który wybrał sobie mnie za hosta, nie pochodzi z naszego świata. I nie jest to symbioza na zasadzie posiadania w sobie symbionta. Jestem z nim połączony przez jego moc. Magia, rytuał, nazywaj to, jak chcesz. W każdym razie, nie jest to łatwe ani bezpieczne połączenie. Dla mnie.
Tutaj zrobił krótką pauzę i obrócił spojrzenie w kierunku okna. Śnieżyca nie słabła, jasno dając do zrozumienia, że spędzą tu jeszcze trochę czasu. Westchnął i powrócił spojrzeniem do Ronae.
-Moje ciało mutuje za każdym razem, gdy samodzielnie sięgam po moc, do jakiej mam dostęp za jego pośrednictwem. Podobnie, gdy on sam z niej korzysta lub przejmuje kontrolę. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce siedemnaście lat temu. Wracałem z kolegami ze szkoły, spotkaliśmy trzech osobników „spod ciemnej gwiazdy”. Zrobiło się nieprzyjemnie, jeden wyjął nóż. Stwór postanowił zadbać, by mnie i moim kolegom nic się nie stało. Więc wypchnął moją świadomość, przejął kontrolę. A potem okolica miała temat na kilka miesięcy, jak nastolatek w wieku szkolnym pokonał trzech bandytów. Szkoda, że ja musiałem to potem odchorować przez dobre dwa tygodnie. Naciągnięte lub naderwane wszystko, co tylko się dało.
Kenneth zaśmiał się na samo wspomnienie tamtych czasów, kończąc swoją przydługą historię. Jasne, pewnie zaraz dostanie więcej pytań, na które będzie mógł odpowiedzieć. Wykonał kolejny krok ku ognisku i spojrzał na swoje odbicie w ramce. Nic się nie stało, żadnych dziwnych zmian. Nie do końca to rozumiał.
-Ostatnie co pamiętam, to nóż wbity w klatkę piersiową. Moją klatkę piersiową. Bo nie dobiłem drania, zawahałem się, czując jego emocje. Stąd podejrzewam, że ta śnieżyca to również sprawka smoka. Tym jest mój towarzysz.
Znów spojrzał ku śnieżycy za oknem. Doświadczył już, jak smok tworzył lub uspokajał podobne zjawiska, specjalnie się przy tym nie wysilając. Przynajmniej zawsze tak to wyglądało, jakby te akcje przychodziły mu naturalnie. Bez żadnego trudu. No i może Norbertowi coś zaświta, że wcześniejszy żart o pożeraniu go przez prawie trzymetrową szarą bestię, odnosił się właśnie do bardzo ogólnego i uproszczonego opisu smoka. Ale wracając do głównego tematu, jeśli ta śnieżyca naprawdę została stworzona tak, jak podejrzewał… mogą tu trochę spędzić. Chyba, że ktoś będzie tak miły i uspokoi to zjawisko. KTOŚ.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Wto Gru 22, 2020 3:03 pm

Norbert zamilkł i zaczął słuchać gdy Kenneth zaczął swoją opowieść. Nie przerywał mu i nie ponaglał, tak więc mężczyzna miał tyle czasu ile potrzebował aby zebrać myśli. Spokojna rozmowa, trzaskanie ognia i powoli wracające czucie w palcach sprawiało wrażenie niemalże sielanki w porównaniu z paroma momentami wcześniej.
Pracując regularnie z superbohaterami i innymi nadprzyrodzonymi istotami Norbert bardzo spokojnie zareagował na start opowieści. Przytakiwał i słuchał bardziej z zainteresowaniem niż niedowierzaniem. Nie umiał przy tym powstrzymać się przed szukaniem w głowie podobieństw do innych historii które w życiu słyszał. Nie lubił się za to, że szufladkowanie nadludzi przychodziło intuicyjnie. Być może jednak jakieś podobieństwa z innymi przypadkami mogłyby pomóc w bieżącej sytuacji.
W głowie dziennikarz pogratulował Kenethowi dramatycznego wstępu. Gdyby to był wywiad, takie otwarcie byłoby bardzo medialne. Teraz jednak nie poruszał tej kwestii. Żart mógłby zostać źle odebrany.
-Czyli ten Eldar... smok... jest twoim aniołem stróżem od dziecka? Wiesz skąd się wziął? Do czego dąży?
Norbertowi czegoś brakowało do tej pogawędki. Nie spuszczając uwagi ze swojego towarzysza wstał z fotela i znowu udał się za ladę buszować w szafkach. W którejś z kolei znalazł to czego szukał. Zamknięty jeszcze worek kawy. Odruchowo spojrzał na datę i zaklął pod nosem. Data ważności skończyła się dosłownie dwa tygodnie temu. Całe jego szczęście. Pamiętał jednak jak jego przyjaciel z uniwersytetu mówił mu kiedyś, że data przydatności produktów spożywczych nadawana jest ze sporym zapasem. Po rozdarciu opakowania dobył się charakterystyczny zapach. Potrzeba płynu była zbyt wielka żeby to zignorować. Niestety po odkręceniu kranu okazało się że w systemie nie ma ani krztyny wody. Widocznie resztka z rur poszła do wiadra do ugaszenia ich małego pożaru.
Dziennikarz nie miał jednak zamiaru się tak łatwo poddawać. Zabrał znów wiadro spod paleniska i wyszedł z nim na zewnątrz nabrać trochę śniegu. Całe szczęście drzwi od wewnątrz dawały się łatwo otworzyć i zamknąć. Postawił blaszany kubeł przed ogniem i czekał na efekt. Nie śpieszyło mu się przecież, a w międzyczasie słuchał reszty opowieści swojego towarzysza. Z zamyślonym wzrokiem patrząc w ogień. Śnieg szybko tracił objętość. Musiał jeszcze raz dorzucić do wiadra nim woda zaczęła się gotować.
-Nie możesz się za to winić. - odpowiedział w końcu dziennikarz. Miał wrażenie że Kenneth uważał nie zabicie kogoś za jakąś złą rzecz. - Więź między wami brzmi na bardzo silną. Twój niewymyślony kompan też prawdopodobnie nie byłby w stanie zranić bliskiej ci osoby. To normalne nawet dla niepołączonych ciałami przyjaciół.
Potem jednak dziennikarz podążył za wzrokiem Kennetha w stronę okna za którym szalała śnieżyca.
-Myślisz że on gdzieś tam jest? To jakaś wiadomość?
To było dość ogólne pytanie. Norbert nie sprecyzował czy "gdzieś tam" ma na myśli śnieżycę za oknem, czy gdzieś wewnątrz Kennetha. Zrobił to celowo, tak by jego rozmówca sam dopowiedział sobie bliższą prawdy wersję. Ledwo dziennikarz się ogrzał, ale już wybiegał naprzód myślami. Nie dało się ukryć że myśl spotkania prawdziwego smoka trochę go ekscytowała. Zwłaszcza że ze słów Kennetha wydawał się całkiem porządnym gościem.
No i może pomógłby im wrócić do domu.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Nie Gru 27, 2020 10:56 pm

Ktoś mógł się pozbyć tej śnieżycy. Ktoś, kogo z nimi aktualnie nie było, przez co sama możliwość rozwiązania trudności była dość niska, w przeliczeniu na szanse. No może to nie tak, że ten ktoś był nieobecny. Kennethowi nadal chodziły po głowie myśli, że przecież jego ciało ulegało zmianom. Tylko nie miał dostępu do „swojej” mocy.
-Do tego samego, co każda żywa istota. Chce żyć.
Zaczął swą odpowiedź, zbliżając się na kolejne dwa kroki do ogniska. Wyciągnął lewą rękę w kierunku źródła ognia, spodziewając się kolejnej nieprzyjemnej mutacji. Ale tym razem nic takiego się nie wydarzyło.
-I tak, od dziecka. Najwcześniejsze wspomnienia, jakie mam, to te w których jest już przy mnie. Z tego co opowiadał i czego doświadczyłem jakiś czas temu, w swoim świecie po prostu zginął. Uratowali go towarzysze, którzy posłali jego duszę do naszego świata.
Tutaj przerwał na chwilę swą historię, a następnie odsunął dłoń od płomienia. Przyjrzał się uważnie własnej dłoni, próbując doszukać się jakichś zmian. Bezskutecznie. Żadnego śladu, nawet uczucia. Przed chwilą jeszcze mutował tylko dlatego, że znajdował się przy płomieniu. Teraz miał wrażenie, jakby mógł wsadzić rękę w ogień, a nic się nie wydarzy.
-W teorii, powinien był dać mi dojść do jakiegoś rozsądnego wieku, a następnie wykorzystać swą moc by odzyskać własne ciało na stałe. Kończąc przy tym mój żywot. Ale zlitował się. Jak sam stwierdził, do końca nie wie, czemu. Czy z litości wobec dziecka, czy z faktu, że nie znał naszego świata, a nie mógł wrócić do swojego domu.
Wyjaśnił, dodając nieco więcej do tematu. Nigdy nie był w pełni pewien celów i myśli smoka. Być może gad go zwodził i nadal wyczekiwał na realizację swego planu. Choć takie myśli potrafiły smoka urazić Ale z drugiej strony, przez to wszystko, co razem przeszli? Poza tym, jego ciało było gotowe. Teraz będzie już tylko gorzej, powolne starzenie się. Nie wiedział przecież, że smoczy towarzysz wydłużył jego żywotność, tylko nie poczuje tego tak szybko.
Nastąpiła chwila przerwy w opowieści. Norbert chwycił wiadro, szukając wody wyszedł z nim na zewnątrz. Śnieg był dobrą opcją. Ten ich lokalny zwłaszcza. Nie był naturalny, bo stworzyła go magia. To był w stanie powiedzieć. A przynajmniej strzelać, na zasadzie warunków atmosferycznych. Co za tym idzie, raczej nie będzie nasączony metalami ciężkimi i nie będą ich spijali w znalezionej kawie. Kiedyś po prostu wytworzyłby trochę lodu, rozerwał go na kawałeczki i byłoby wręcz idealnie. Świeża woda, gorąca lub zimna. Te czasy kiedyś wrócą. Norbert wyszedł na zewnątrz, a Kenneth stanął w drzwiach. Przez chwilę nawet chciał zaproponować, by to on pozbierał śnieg. Ale po co zabierać towarzyszowi zajęcie? I tak nie mieli co robić, a w środku było już ciepło. No i świeże powietrze na zewnątrz również było całkiem niczego sobie, biorąc pod uwagę, jak zadymili wnętrze. Wrócili do środka, a jemu przypadła rola zamknięcia drzwi. Ronae powiedział coś, czego Kilian nie był do końca taki pewien.
-Nie jestem tego pewien. Mógłby mieć wątpliwości, ale smok jest bardzo zimny w podejściu. Potrafi kalkulować i normalnie nie poddaje się emocjom. To był pierwszy raz, jak sięgam pamięcią, by w ogóle się zawahał. To nie tak, że bez problemu zabiłby bliską mi osobę, po prostu. Rozumie, czym jest misja, czym są konsekwencje.
Na chwilę spuścił wzrok, przypominając sobie te wszystkie momenty, zwłaszcza na początku, kiedy to Eldunar nacisnął palcem Kilian na spust broni. Czy przez zawahanie, czy przez szybszą reakcję.
-Ale to nie tak, że jest mordercą. Ma swoje podejście, ale nigdy nie kosztem innych. Trochę, niczym obecni w naszym świecie bohaterowie. Przynajmniej ci, którzy nie zapomnieli, kim jest „bohater”. Pamiętam, że Eldunar pokazał się raz w Nowym Jorku, gdy pewna bestia i demon napadli na lokalne ZOO. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego akurat ZOO. Ale jeśli kojarzysz sytuację, to obecny na miejscu lód był jego sprawką. Oficjalnie, świadkowie mieli omamy co do zobaczenia „smoka”. Stres pourazowy.
Dużo razy słyszał tą wymówkę. Zwłaszcza, że dla publiczności, obecność smoka była tajemnicą. Nikt nigdy nie powiązał go z tamtymi wydarzeniami. Choć może ktoś wiedział, po prostu jeszcze się nie zgłosili. Albo Dywizjon tak dobrze dbał o ich „plecy”. Wzrok powędrował w kierunku okna, a mężczyzna skupił się na zamieci.
-Myślę, że to efekt jego mocy. Wyleczył mnie, zawsze, gdy to czynił – potrzebował źródła wody. Śniegu, lodu lub po prostu wody, którą przetwarzał. Potrafi leczyć siebie, więc nauczył się naprawiać mnie. Zakładam, że jak wypadłem z portalu, a w okolicy nie było wody… możliwe, że zgromadził zapasy z kilkudziesięciu mil, wyciągnął ją… szczerze, to nie wiem. Ale zakładam, że to jego sprawka, a wykorzystując tą pogodę – uleczył mnie.
Trochę zakombinował, ale ten tok rozumowania wydawał się mu najwłaściwszy. Skąd inaczej miałaby się tu pojawić taka śnieżyca? A jeśli nie było zbiornika z wodą, a rana klatki piersiowej to jednak bardzo pilna „trudność”, tak był w stanie wyobrazić sobie, jaką drogą poszedł Eldunar. Może to był powód jego milczenia? Przemęczenie? Wykorzystał tyle mocy, że jego świadomość… straciła przytomność? Jakby to można było nazwać. Nie znał się na tym. Był żołnierzem, przeszkolonym na lodowego wojownika. Smoczego Heralda, który nadal trenował swe ciało i umysł. W tamtym świecie dowiedział się, jak małe pojęcia ma na temat właściwości ich mocy i więzi. Mieli porozmawiać o tym po powrocie. Proszę, prawo Murphy’ego.
Powrót do góry Go down
Norbert Ronae
NPC
Norbert Ronae


Liczba postów : 113
Data dołączenia : 14/09/2016

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Sro Sty 20, 2021 6:28 pm

Norbert z prawdziwą fascynacją wsłuchiwał się w słowa Kennetha. Prawdę powiedziawszy, historie takie jak ta sprawiały że dziennikarz wiódł życie takie a nie inne. Odkrywanie, lub wręcz uczestniczenie w nich było dla niego niczym wypłukiwanie drogocennych samorodków w strumykach alaski. Jak zwykle w takiej chwili zadumał się nad mnogością ludzkich losów, oraz rzeczy, które dosłownie filozofom się nie śniły. Tym bardziej że Norbert dziwnym zrządzeniem losu trafiał na te historie z niesłychaną łatwością. Może nawet zbyt często by było to komfortowe dla normalnego człowieka. Czasem wręcz spadały one na niego jak grom z jasnego nieba, uszkadzając mu przy tym samochód.
Opowieść Kennetha brzmiała zarówno niesłychanie jak i... sensownie? Norbert sam zauważył że musi mieć nie po kolei z głową, jeśli uważa to wszystko za dziwnie sensowne. Z czystym sercem przytakiwał Kenethowi gdy ten odkrywał kolejne aspekty życia w jednym ciele z mityczną bestią z innego wymiaru. Dla samego Kennetha musiało to być tym bardziej naturalne, skoro nigdy nie poznał świata w inny sposób. Norbert musiał użyć sporej dozy wyobraźni żeby postawić się w jego pozycji. Z drugiej strony jego towarzysz pewnie tak samo nie zrozumiałby świata kogoś, kto nie miał ducha opiekuńczego dzielącego z nim każdej chwili od samych narodzin. "Ale jakto nikt nie karci cię po głowie jak cały dzień bezsensownie oglądasz telewizję na kanapie?!"
Nagle dziennikarza olśnił nagły powiew empatii. Jego rozmówca potencjalnie pierwszy raz w życiu był sam we własnej głowie. Nic dziwnego że zachowywał się jak omotały. To był dla niego zupełnie nowy wymiar percepcji. Norbert nie był psychologiem, ale i bez tego rozumiał powagę sytuacji.
Dziennikarz nie potrafił ukryć zdziwienia, kiedy Kenneth wspomniał, że zgodnie z pierwotnym planem miał zginąć żeby przywrócić smokowi cielesną postać. Powiało makabrą. O jakim wieku mówili? Pięć lat? Dziesięć? Piętnaście? Dziennikarzowi wydawało się to nieludzkie i nie dziwił się że smok, który ponad wszelką wątpliwość wydawał się bestią z całkiem rozbudowanym kręgosłupem moralnym, się na to nie zgodził. Było to więc nie tylko nieludzkie, ale i też niesmoczne. Niesmaczne?
Norbert był zafascynowany opowieścią. Miał zamiar co i rusz dopytywać o więcej szczegółów. Bał się jednak że wyjdzie na osobę wścibską. Rozejrzał się więc za czymś co mógłby porobić w międzyczasie rozmowy dla rozluźnienia atmosfery. Niestety wiadro wody było jeszcze dalekie od wrzenia, tak więc na namiastkę kawy musieli jeszcze poczekać. zamiast tego zaczął oględziny uratowanego dobytku. Pierwszy do ręki trafił mu aparat. Po sprawdzeniu miał zasilanie i wydawał się w pełni sprawny. Na próbę wykonał zdjęcie wypchanych zwierzęcych popiersi na ścianach. Tak jak przypuszczał zdjęcie wyszło makabrycznie. Niczym scenografia z horroru. Ale aparat działał.
-Pamiętam te sprawę. Niestety nie zdążyłem na czas. Wszystko krótko trwało. Służby szybko zabezpieczyły teren i wyraźnie dały do zrozumienia, że nie mają zamiaru współpracować z prasą. Nie ujawniono zapisów z kamer. Z tego co uzbieraliśmy nie udało się nawet ulepić materiału na czwartą stronę. Choć racja, było coś o wielkich potworach walczących w zoo.
Czyli Kenneth był wtedy na miejscu zdarzenia. To zabawne że spotykali się tu, teraz, po całym tym czasie.
Mały ten świat.
Rozmowa zeszła na temat zamieci. Wizja celowego ściągnięcia wody z większego obszaru zszokowała Norberta. Kalifornia nie słynęła nigdy z nadmiaru wody. Prędzej w drugą stronę, włądze często apelowały o rozsądne jej gospodarowanie. Śnieżyca za oknem wygląda potężnie. Dziennikarz miał nadzieję że nie wyżądzą tym samym jakiejś klęski ekologicznej. W oddali był jednak ocean. Zapamiętał sobie by po powrocie do cywilizacji sprawdzić z ciekawości odczyty poziomu morza z tego okresu. Czy gdyby spróbował teraz śniegu byłby słony? Czy sól nie obniża temperatury zamarzania wody? Test smaku kawy rozwiąże te wątpliwości. Z ostatniej wypowiedzi Kennetha Norbert wyciągnął jednak co innego.
-Ale teraz jesteś już zdrowy, tak? To znaczy że nie ma potrzeby podtrzymywać śnieżycy. Niedługo powinna przejść, prawda?
Uważał jednak że poprzedni temat nie został wyczerpany.
-Czyli ciało smoka jest już gotowe. Nie zrozum mnie źle, ale kiedyś w końcu umrzemy. W najlepszym razie ze starości, choć ja sam już dwa razy w tym roku myślałem że nie dożyję ranka. Smoki są za to długowieczne, prawda? Może chce dać ci w spokoju przeżyć swoje życie, pomoże ci jak umie, a pod koniec opuści cię dla swojego ciała? We wszystkich książkach smoki to cierpliwe stworzenia. To brzmi jak uczciwa rekompensata w zamian za możliwość życia. Jeszcze się okaże że będzie za tobą tęsknił za te dwieście lat. - Norbert pozwolił tej myśli zawisnąć. Może pozwolił sobie na zbyt wiele, ale z zawodową dociekliwością szukał ciągów przyczynowo skutkowych i ludzkich (smoczych) motywacji. Zmienił nieznacznie temat, żeby jego wywody do czegoś prowadziły - Skoro jesteś potrzebny Eldunarowi do odzyskania fizycznej postaci, to znaczy że skoro żyjesz, to smok nie może odzyskać swojej formy. Jest szansa że po wypadku przeskoczył do kogoś innego? Co wtedy z jego ciałem? Musiałby hodować sobie nowe przez kilkanaście lat, a to w tobie się zmarnuje? Gdyby mnie ktoś pytał, to powiedziałbym że wciąż w tobie jest. Może musi odpocząć po tym co przeżyliście? Może jakoś straciłeś z nim kontakt?
Norbert miał nadzieję że ta myśl w minimalnym stopniu pokrzepi jego druha. Rodziło to kolejne pytania typu: Jak się z nim skontaktować? Jak mu pomóc odzyskać siły? Był to jednak problem drugofalowy. Przynajmniej dla dziennikarza.
Ich priorytetem powinno być teraz dostanie się do cywilizacji.
Powrót do góry Go down
Revenant
Mistrz Gry
Revenant


Liczba postów : 21
Data dołączenia : 05/11/2020

Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1Nie Sty 24, 2021 8:29 pm

Perspektywa dziennikarza była ciekawa, nawet, jeśli komentarz był bardzo okrojony. W końcu mowa o osobie, która próbowała coś wywęszyć na temat wydarzeń z ZOO. Tymczasem dowódca pociągnął za odpowiednie sznurki i nagle okazało się, że nikogo nie obchodzi wolność słowa, wolność prasy czy prawo do informacji. Amerykanie mieli na to piękne określenie. „Asset”, własność tudzież atut. W szczególności, gdy był bardzo ważny dla rządu lub jakiejś z podległych mu organizacji. Wtedy dało się nagiąć prawo niemalże dowolnie. Zwłaszcza, gdy tym „assetem” był wielki smok, zdolny do niszczenia lub naprawiania dużych obszarów za pomocą swych lodowych, smoczych mocy. Niektóre organizacje nadal preferowały utrzymać swoje karty w tajemnicy. Zwłaszcza, gdy same nie były jednostkami publicznymi.
-Nie czuję żadnych efektów ubocznych, poza tym, że moje ciało dziwnie reaguje na kontakt z wysoką temperaturą. Więc CHYBA można założyć, że jestem zdrowy.
Z lekkimi efektami ubocznymi. Choć te również wydawały się ustępować. W przeciwieństwie do śnieżycy. Ze względu na miejsce pochodzenia oraz bycie hostem magicznej istoty, Kenneth widział w swoim życiu nie jedną śnieżycę. Ta tutaj? Na pewno nie była naturalna, szczególnie, jeśli znajdowali się tam, gdzie wskazał Norbert. Na środku pustynnej pustyni, gdzie powinien panować raczej-ciepły klimat.
-Być może. Jednak biorąc pod uwagę zdolności smoka, nie zdziwiłbym się, gdyby utrzymała się dłużej. Tygodnie, miesiące. Lata? To nic naturalnego.
Wyczerpali temat. W tamtym świecie doświadczył takich efektów natury. Z samych wspomnień i reakcji Eldunara był w stanie zrozumieć, że podobne zjawiska potrafiły trwać dłużej, niż kilka ludzkich pokoleń. Z czasem mieszkańcy uznawali je za naturalny element krajobrazu. Ale tamten świat był inny. Tutaj nie było szans, by ktoś nie zareagował. Jeśli rzeczywiście, śnieżyca była tworem smoczej magii, to będą musieli coś na nią zaradzić. Jak nie teraz, to w przyszłości. Inaczej lokalny ekosystem może zostać rozsadzony.
-Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie było.
Skomentował, skupiając swą uwagę ponownie na dziennikarzu. Sam nigdy o tym nie myślał, szczególnie w ten sposób. Nawet nigdy nie zapytał o to Eldunara. A przecież to bardzo dobre pytanie, którego nigdy sobie nie zadał. Może dlatego, że nigdy nie myślał o śmierci? W końcu zawsze miał swojego „smoczego stróża”. Za dzieciaka był niemalże niezwyciężony, niczym bohater komiksów – nieśmiertelny. Bo przecież kto go pokona, gdy ma w sobie kogoś takiego? Kto w najczarniejszej godzinie przejmie kontrolę i uratuje sytuację? Potem nadeszły czasy służby, dobre wyniki. W krytycznej sytuacji zawsze reagował smok. Czemu więc miał myśleć o własnej śmierci?
-Tak, będzie narzekał, jakiego nieudolnego hosta sobie wybrał.
Walker zaśmiał się pod nosem. Dało się wyczuć ironię tej wypowiedzi, jej odwrotne, ukryte znaczenie. W rzeczywistości wiedział, jak ważny jest dla smoka. Z resztą ze wzajemnością. To był ten typ relacji, gdzie publicznie możesz na kogoś narzekać lub powiedzieć, że nie spełniasz oczekiwań mistrza. Ale mistrz zniszczy dla ciebie świat, jeśli będzie taka konieczność. Aż poczuł to bolesne ukłucie w sercu, bo teraz był sam.
-Z jego ciałem wszystko w porządku, bo opiera się na jego magii. I nie, to niemożliwe, by gdzieś „przeskoczył”. Ostatnim efektem, gdy jakiś dziwny artefakt go ze mnie „wyciągnął” to pozostałości jego mocy zaczęły mnie zabijać. Chwilę przed tym, jak tu wróciłem i wylądowałem na twoim aucie.
Opuścił na chwilę wzrok, opierając łokcie na kolanach. Wbił spojrzenie w ziemię, zastanawiając się nad ostatnimi słowami Ronae. Naprawdę czuł w sobie pustkę. Choć ta lodowa moc nadal w nim była. Tylko nie mógł jej z siebie wydobyć.
-Mam nadzieję, że to tylko potrzeba odpoczynku. Że ratowanie mnie pochłonęło tak wielką część jego mocy, że zwyczajnie potrzebuje odpocząć. Gdyby tylko utracił ze mną kontakt, to zapewne już by się nam jakoś objawił.
Podniósł swe spojrzenie ponownie na Norberta. Przez chwilę można było mieć wrażenie, że jego twarz wyrażała dość smutny wyraz, jednak trwało to na tyle krótko, że ta mina mogła wydawać się przewidzeniem. Znów był neutralny, spokojny. Objawienie można było interpretować jako lodowe konstrukty. W końcu zdarzało się, że Eldunar po prostu tworzył lodową wersję samego siebie, by wesprzeć człowieka w codziennych zmaganiach. Co prawda był to tylko konstrukt, raczej niezdolny do mówienia, ale nadal poruszał się, mógł coś przesunąć lub przekonać kogoś by dał sobie spokój z życiem.
Kenneth odwrócił wzrok w stronę drzwi, a następnie zerknął do okna. Wstał, po czym podszedł do szyby i zerknął na zewnątrz. Nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Niepokój, jakby coś się zbliżało. Coś niebezpiecznego. Ale niczego tam nie było. Tylko zamieć, zima w pełnym wydaniu. Ani żywej duszy, żadnego pojazdu. Tylko uczucie nie ustępowało. Zupełnie, jakby nie było to zwykłe przeczucie, a ostrzeżenie. Reakcja? Zerknął jeszcze na swe dłonie, szukając oznak przemiany. Nic. W swym odbiciu w szybkie nie widział również zmian na swej twarzy. Jakby… dziwne. Ale to tylko przeczucie. Może mu się wydawało.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Kalifornijski fragment drogi 66 Empty
PisanieTemat: Re: Kalifornijski fragment drogi 66   Kalifornijski fragment drogi 66 Icon_minitime1

Powrót do góry Go down
 
Kalifornijski fragment drogi 66
Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marvel Universe: The Avengers PBF :: Midgard :: Stany Zjednoczone Ameryki :: Los Angeles-
Skocz do: